czwartek, 30 sierpnia 2012

Nie wolno tworzyć „dziejów bez dziejów”

„Dziś, po dziesięciu wiekach nie możemy rozpocząć budowania w »czystym polu«. Polska bowiem ma wspaniałą przeszłość, ma swoje dzieje, kulturę, literaturę, sztukę, rzeźbę. Musimy więc nieustannie nawiązywać do przeszłości! Naród bez przeszłości jest godny współczucia. Naród, który nie może nawiązać do dziejów, który nie może wypowiedzieć się zgodnie ze swoją własną duchowością — jest narodem niewolniczym. Naród, który odcina się od historii, który się jej wstydzi, który wychowuje młode pokolenie bez powiązań historycznych — to naród renegatów! Taki naród skazuje się dobrowolnie na śmierć, podcina korzenie własnego istnienia”.

„Nie wolno tworzyć »dziejów bez dziejów«; nie wolno zapomnieć o tysiącleciu naszej ojczystej i chrześcijańskiej drogi; nie wolno sprowadzać narodu na poziom »zaczynania od początku«, jak gdyby tu, w Polsce, dotąd nic wartościowego się nie działo; nie wolno milczeć, gdy na ostatni plan w wychowaniu młodego pokolenia spycha się kulturę rodzimą, jej literaturę i sztukę, jej wypróbowaną moralność chrześcijańską oraz związek Polski z Kościołem rzymskim i z przyniesionymi do Polski wartościami Ewangelii, Krzyża i mocy nadprzyrodzonych”.

Te słowa kardynała Stefana Wyszyńskiego, wygłoszone w 1972 i 1977 roku, odnoszą się bezpośrednio do odcinania społeczeństwa, przez komunistyczne władze okresu PRL, od tysiącletniej historii Polski i jej związków z chrześcijaństwem. Nieoczekiwanie dzisiaj stają się równie aktualne jak wtedy, gdy zostały wypowiedziane; Polską znowu rządzą ludzie, którzy usiłują oderwać młodzież od historii, literatury i kultury polskiej, aby wyprodukować nowego, internacjonalnego i wykorzenionego, a więc podatnego na socjotechnikę człowieka.
Jednak mi te słowa Prymasa Tysiąclecia kojarzą się z czymś jeszcze. Przeczytajcie je, proszę, jeszcze raz, zamieniając słowa „naród” i „Polska” na „Kościół”... Niektórzy czytelnicy będą mi to mieli zapewne za złe, ale szczerze się przyznam, że operacja wprowadzenia nowej mszy i zakazania starej, a przede wszystkim związana z nią tabuizacja tematu i zbiorowa amnezja, jako żywo przypominają mi czasy, w których Polska zaczynała się w lipcu 1944 razem z Manifestem PKWN, a o AK i II Rzeczpospolitej nie wolno było wspominać, chyba że najwyżej z dyżurnymi etykietkami „zaplutych karłów reakcji” i „krwawych rządów sanacyjnych”. Urodziłam się w tym samym roku, w którym promulgowany został mszał Pawła VI. Tymczasem o tym, że kiedyś była jakaś inna msza, dowiedziałam się grubo po zakończeniu studiów teologicznych! Kiedy w książkach historycznych oglądałam ilustracje przedstawiające mszę w dawnych czasach, dziwiło mnie, dlaczego wszystko tak inaczej wygląda. Wystarczyło 20 lat, aby dokonać zupełnej amputacji pamięci. A ja nie byłam całkiem oddzielona od Kościoła: chodziłam na religię i byłam w oazie. I kiedy teraz obserwuję, jak przeciwnicy „uwolnienia” starej mszy zwalczają mnie i innych jej zwolenników na Facebooku czy w osobistych rozmowach, jakich używają argumentów, jak uciekają od tematu, stosując proste zaprzeczanie, etykietowanie, projekcje, przypisywanie złych intencji, odwracanie kota ogonem, agresywne ataki ad personam i inne techniki świetnie mi znane z manipulacyjnych zachowań alkoholików, nie mogę uwolnić się od widma tej propagandy historycznej i wymuszonej amnezji z czasów komuny. Pamiętam ją doskonale z dzieciństwa.

Skojarzenia te nie są zupełnie nieuzasadnione, gdyż czym historia jest dla narodu, tym liturgia dla Kościoła. Liturgia jest pamiątką, anamnezą dziejów naszego zbawienia; i jest szkołą wiary zgodnie z zasadą „lex orandi lex credendi”. Jaka liturgia, taki Kościół. Jeśli nagle chirurgicznym cięciem odcinamy sobie 1500 lat historii, przeskakując do mitycznej II-wiecznej „mszy Justyna Męczennika” i równie mitycznej „anafory Hipolita” (polecam świetny tekst o. Macieja Zachary pt. „O tym, że II Modlitwa eucharystyczna NIE JEST najstarszą modlitwą jaką mamy”), to pozbawiamy Kościół jego dziejów, z których czerpie soki na przyszłość. Dlatego, nawiasem mówiąc, nie wierzę w powodzenie wysiłków moich przyjaciół z Dominikańskiego Ośrodka Liturgicznego, którzy usiłują naprawiać NOM. Może jestem starym zrzędzącym mamutem, czy też karłem z piosenki tria Kaczmarski, Gintrowski, Łapiński:
„Tej księgi do końca już czytać nie muszę
Choć większa ode mnie i ledwo w połowie
Ogromne oburącz przewracam arkusze —
Ostatnią stronicę bez trudu dopowiem.
By przyszłość dokładnie przewidzieć, wystarczy
Znad kart podnieść wzrok i popatrzeć wam w twarze.
Nic dla was nie musi oznaczać mój starczy
Wzrok z twarzy od dziecka zmarszczonej...”

...ale przez cały czas odczuwam wrażenie, że naprawianie NOM-u przypomina reformowanie socjalizmu. Stawiam hipotezę, że jedno i drugie jest nienaprawialne, bo zostało wykoncypowane za biurkiem i wprowadzone sztucznie, z pogwałceniem procedur i zasad (to oczywiście aluzja do braku legalnego umocowania komisji Bugniniego). Byłam świadkiem tamtych prób ratowania PRL-u; w końcu nie dało się już dłużej udawać, że to działa, i doczekaliśmy Okrągłego Stołu, czerwca 1989 i wyprowadzenia sztandaru. Teraz zaś, ukradkiem kręcąc wąsa, przyglądam się spod przymrużonych powiek, jak to będzie z NOM-em. Czy komukolwiek uda się przekonać duchowieństwo, uformowane przez pokolenie rewolucjonistów kościelnego ’68 roku w duchu wyrzucania mszałów i szat liturgicznych, wyzwalania się z „przestarzałych” pobożnościowych zwyczajów i likwidowania zasad i przepisów, że należy przestrzegać Ogólnego Wprowadzenia do Mszału Rzymskiego, zaleceń papieskich i biskupich, przepisów liturgicznych czy kanonicznych? Trzymam kciuki za Ośrodek Liturgiczny :)
A my tymczasem po cichutku prowadzimy tajne komplety (www.rytdominikanski.pl) i robimy kolejne celebracje. W ten sposób, naśladując organizatorów wielkiej akcji społecznej „Przywracamy lekcje historii do szkół!”, przywracamy Kościołowi jego wielowiekową liturgię i tym samym jego historię. Na Festiwalu „Pieśń naszych korzeni” codziennie celebrowane były msze w rycie dominikańskim (zapraszam do przeczytania relacji). Mimo fatalnej pory (powiedzmy sobie szczerze, że siódma rano to środek nocy, zwłaszcza gdy zabawy festiwalowe trwają do trzeciej) we mszach uczestniczyło po kilkadziesiąt osób. Przychodził na nie opat tyniecki, ojciec Bernard Sawicki, z braćmi, a także pewien cysters. Przychodzili znani śpiewacy i organizatorzy festiwalu. Nie zjawił się tylko nikt z Dominikańskiego Ośrodka Liturgicznego ani (poza jednym klerykiem) licznie obecnych na festiwalu dominikanów... Przykro :(

I nie jest to, co robimy, żadnym wprowadzaniem podziałów i niszczeniem jedności, jak zdaje się nam zarzucać opat Sawicki na blogu festiwalowym. Odsyłam tu do jednego z koryfeuszy posoborowej teologii, Hansa Ursa von Balthasara i jego książki „Prawda jest symfoniczna”. Jest w niej zawarte bardzo interesujące rozróżnienie między jednością i jednolitością. Balthasar pokazał, że jednolitość wcale nie jest wymarzona w Kościele, a jedność wcale nie wymaga jednolitości. Ma tego świadomość także Sobór Watykański II (o czym świadczą zapisy Konstytucji o liturgii Sacrosanctum concilium) i papież Benedykt XVI, apelujący o zachowywanie i pielęgnowanie czcigodnych starych rytów własnych. Przecież nawet reforma liturgiczna po Soborze Trydenckim, mimo silnego centralizmu i ujednolicania, pozostawiła tradycyjne ryty zakonne i lokalne!
Warto o tym wszystkim pamiętać, tak samo jak o ponurych konsekwencjach kulturowego, religijnego i narodowego glajszachtowania, które pod czerwonymi, brunatnymi i wszelkimi innymi sztandarami zaciążyło na całym wieku XX, odbierając ludziom ich tożsamość — w imię „jedności” narodowej, państwowej, kościelnej... Bo w rzeczywistości to właśnie dzięki pielęgnowaniu różnorodnych tradycji kulturowych, religijnych, narodowych buduje się jedność. Naprawdę mogą ją czuć tylko ludzie, którym nie odbiera się ich tożsamości i wolności.
A zwolennikom jedności pojmowanej jako jednolitość dedykuję nieśmiertelną piosenkę Kabaretu Salon Niezależnych pt. „Sejm” z 1976 roku — szczególnie przedostatnią zwrotkę :)

czwartek, 16 sierpnia 2012

Święty Jacek i demitologizatorzy

Dominikański Ośrodek Liturgiczny, który zresztą bardzo cenię i lubię, rozpoczął świętowanie uroczystości świętego Jacka od zamieszczenia archiwalnego artykułu pewnego znanego polskiego autora dominikańskiego, tłumaczącego średniowieczne relacje o cudach dokonanych przez świętego Jacka w kluczu symbolicznym. Zaczyna od zdania:
„Opisy tego rodzaju nigdy nie są czystą relacją historyczną, przede wszystkim [podkreślenie moje] wyrażają liczne treści symboliczne”.
A dalej wszystko tłumaczy. Zatem cudowne przejście przez rzekę jest odwołaniem do biblijnego chodzenia Jezusa po wodzie, uratowany tonący jechał na koniu, bo woda była symbolem złych sił, a koń próżności itd., itp.
Przypomniało mi się od razu dzieło niejakiego Jean-Baptiste’a Pérèsa, który w celu ośmieszenia książki osiemnastowiecznego racjonalisty udowadniającego, że Jezus Chrystus nie istniał, lecz był postacią symboliczną, produktem mitu solarnego, skutecznie i naukowo udowodnił, że Napoleon także nigdy nie istniał; był jedynie symbolem przechodzenia słońca po nieboskłonie. Pan Pérès inteligentnie i starannie to uzasadnił, powołując się na znaczenie imion samego Napoleona i jego matki Letycji, symboliczną liczbę 12 marszałków, trzech sióstr i czterech braci, z których trzech było królami, dwóch braci i jednego syna, szczegóły różnych opisywanych czynów... i tłumacząc wszystko w kluczu symboli. Wszystko grało :D Było to w roku 1827, kilka lat po śmierci cesarza Francuzów. Zapraszam do poczytania, jest to dzieło wprost artystyczne:
Comme quoi Napoléon n’a jamais existé (po francusku)
How Napoleon Never Existed (po angielsku)

Wizerunek św. Jacka z bazyliki pod jego wezwaniem w ChicagoOpis życia i cudów dokonanych przez świętego Jacka (De vita et miraculis sancti Iacchonis) został opracowany przez lektora Stanisława z Krakowa w połowie XIV wieku dla potrzeb przygotowywanego procesu kanonizacyjnego Świętego. Było to niecałe sto lat po śmierci Jacka. Lektor Stanisław korzystał z różnych źródeł, w tym starannie przygotowanego spisu jego cudów. Kult Jacka, który był wielkim cudotwórcą i był bardzo kochany przez krakowian, zaczął się natychmiast po jego śmierci; i bracia bez zwłoki zaczęli przygotowywać materiały potrzebne do starań o jego kanonizację. Powołano „biuro cudów” i zaapelowano o zgłaszanie się świadków. Zgłaszający się musieli podawać konkretne okoliczności (miejsce, data, stan zdrowia itp.) cudów oraz nazwiska naocznych świadków. Wszystko to robiono z zachowaniem ówczesnych zwyczajów prawnych — jak w przypadku zeznań protokołowanych w procesie. Dbano o wiarygodność, bo wiedziano, że będzie ona sprawdzana przez Stolicę Apostolską i od niej zależy, czy papież ogłosi dekret o kanonizacji.
Wiem o tym wszystkim tak dobrze z rewelacyjnej książki pt. „Święty Jacek Odrowąż. Studia i źródła”, wydanej z okazji obchodów 750-lecia śmierci świętego Jacka w 2007 roku. Zawiera ona „Żywot” autorstwa lektora Stanisława oraz dodatkowe cuda spisane w XV wieku, inne materiały źródłowe związane ze świętym Jackiem i jego kultem, a także opracowania omawiające i weryfikujące wiarygodność tych źródeł. Jest wśród nich artykuł Raymonda J. Loenertza OP pt. „Żywot świętego Jacka” autorstwa lektora Stanisława jako źródło historyczne, relacjonujący wyniki szczegółowych badań autora nad powstaniem, zawartością i wiarygodnością tego dzieła. Dołączona jest też Nota do artykułu Raymonda J. Loenertza pióra Tomasza Gałuszki OP, świetnego historyka młodego pokolenia i koordynatora obchodów 750-lecia, zdająca sprawę z późniejszych badań naukowych nad „Żywotem”.
Do „Żywotu” dołączone są liczne przypisy. Historyk Maciej Zdanek bardzo się natrudził nad ich opracowaniem i starał się sprostować występujące czasem błędy faktograficzne oraz zidentyfikować wszelkie nazwiska bohaterów i świadków relacji o cudach, jakie tylko udało mu się znaleźć w innych źródłach tego okresu. Okazuje się, że wiele z tych osób było ówczesnymi VIP-ami: wysokim klerem, urzędnikami książęcymi, bogatymi mieszczanami, panami ziemskimi itd.
Warto zapoznać się z tą pasjonującą i przygotowaną na najwyższym poziomie naukowym (mogę to ocenić, bo sama jestem historykiem) książką pokazującą dużą wartość historyczną „Żywotu” św. Jacka oraz naświetlającą ciekawe dzieje starań o jego kanonizację. Pozwoli to każdemu na wyrobienie sobie samodzielnej opinii o wiarygodności przekazanych nam przez tradycję pisemną wiadomości o założycielu polskich dominikanów.
Jako ilustrację tego artykułu wybrałam przedstawienie świętego Jacka z ołtarza głównego bazyliki pod jego wezwaniem znajdującej się w Chicago. Stanowi ona centrum duszpasterstwa Polonii w tym mieście, a co ciekawe, posługują tam nie dominikanie, lecz ojcowie zmartwychwstańcy i siostry Misjonarki Chrystusa Króla. Jest to wspaniałe świadectwo powszechności kultu naszego wspaniałego świętego i bardzo się cieszę, że dowiedziałam się o tym właśnie dzisiaj, świętując jego uroczystość. Będzie trzeba się dowiedzieć, skąd wybór tego, a nie innego patrona chicagowskiej bazyliki.

wtorek, 14 sierpnia 2012

Wieści Jackowe i inne dominikańskie

Obraz św. Jacka w kaplicy św. Jacka w kościele dominikanów w SandomierzuObraz św. Jacka w kaplicy św. Jacka w kościele dominikanów w Sandomierzu — jedno z najstarszych znanych przedstawień Świętego

Już w najbliższy piątek obchodzimy wspomnienie, a w bazylice św. Trójcy w Krakowie uroczystość, świętego Jacka Odrowąża, pierwszego polskiego dominikanina, przyjętego do zakonu przez samego Ojca Dominika, apostoła Europy Wschodniej i potężnego cudotwórcy wrażliwego na ludzką biedę. I jednego z nielicznych polskich świętych, którzy są czczeni na całym świecie. Zapraszam do świętowania — ci, co nawiedzą pobożnie grób świętego Jacka w Krakowie, mogą uzyskać odpust zupełny pod zwykłymi warunkami, a wszyscy bez wyjątku mogą powierzyć naszemu wielkiemu Świętemu swoje sprawy, odmawiając triduum i litanię. Na stronie www.rytdominikanski.pl zamieściliśmy także uroczy przedwojenny biogramik Świętego.
Mam też dobre wieści dotyczące celebracji Mszy w rycie dominikańskim. Msze takie będą w tym roku po raz pierwszy odprawiane na Festiwalu „Pieśń Naszych Korzeni” w Jarosławiu, i to codziennie od poniedziałku do soboty! Celebransem będzie ojciec Wojtek Gołaski OP z Tallina. W czwartek i piątek Msze te zostaną odprawione jako Msze festiwalowe zamiast Mszy NOM, po jutrzni (ok. 8.45 lub 9.00), i przynajmniej jedna lub obie w formie missa cantata (tej samej, którą odprawialiśmy w Krakowie 1 lipca tego roku); w pozostałe zaś dni będzie Msza czytana o godz. 7.00. Śpiew na niektórych mszach czytanych poprowadzi sam Adam Strug! Wszystkie celebracje w Opactwie. Gorąco zapraszam do przyjechania na Festiwal — w tym roku szczególnie uroczysty z racji jubileuszu 20-lecia festiwalu; odbędą się koncerty wykonawców najwyższej światowej klasy: Sequentia, Micrologus, Jordi Savall, Byzantion... Dołączam linki do mszaliku do rytu dominikańskiego, przygotowanego przez naszego ceremoniarza z Inicjatywy „Coetus Fidelium”. Można go wydrukować jako broszurę i używać zarówno na mszach czytanych, jak i śpiewanych:
Kolorowy:
http://rytdominikanski.pl/wp-content/uploads/2012/08/mszalikdom-czerwony.pdf
Czarno-biały:
http://rytdominikanski.pl/wp-content/uploads/2012/08/mszalikdom-czarnobialy.pdf

sobota, 11 sierpnia 2012

Powracał do przyklękania: follow-up

Po ostatnim artykule poświęconym modlitwie świętego Dominika pojawiły się wypowiedzi, o których warto tu wspomnieć. Mianowicie temat klęczenia, który poruszyłam rano, w południe podjął franciszkański celebrans u krakowskich dominikanów, a po południu sam papież Benedykt XVI. To się nazywa być trendy :)

W Krakowie istnieje uświęcona kilkusetletnia tradycja, zgodnie z którą celebransi w niektórych kościołach zakonnych „wymieniają się miejscami” w najważniejsze kościelne święta. I tak na świętego Dominika główną mszę odprawia u nas franciszkanin, na odpust świętej Trójcy cysters, kiedy indziej karmelita itd. Z kolei dominikanin zawsze odprawia u franciszkanów w uroczystość św. Franciszka itd. Bardzo piękna tradycja. Zatem w czwartek przyszedł do nas młody ojciec Norbert, franciszkanin, i powiedział długie i mocne kazanie o potrzebie nawrócenia się. A w kazaniu zawarł anegdoty, które z pamięci cytuję:
Do księdza robiącego coś w kościele podszedł człowiek, niewierzący, i zapytał:
- Czy wy wierzycie, że hostia i wino stają się ciałem i krwią Chrystusa?
- Tak, wierzymy.
- A czy wierzycie, że Chrystus jest Bogiem?
- Tak, wierzymy.
- A czy wierzycie, że przyjmując komunię, spożywacie naprawdę ciało i krew Boga?
- Oczywiście, że wierzymy.
A na to ten człowiek:
- To kłamstwo. Gdybyście naprawdę w to wierzyli, to byście na kolanach się poruszali od samych drzwi kościoła.

Przy okazji druga anegdota:
Samolot był miotany bardzo silnymi turbulencjami. Przerażeni pasażerowie wysłali księdza do kabiny pilotów, żeby się dowiedział, co się dzieje. Piloci mu powiedzieli: „To straszne. Giniemy. Nic się już nie da zrobić. Niech ksiądz się modli i prosi o cud, bo tylko cud może nas uratować”. Ksiądz wrócił do kabiny pasażerskiej i powtórzył słowa pilotów, ale z niewielką modyfikacją: „To straszne. Giniemy. Nic się już nie da zrobić”.

Cóż, czasami tak bywa. Zawodowcom nierzadko trudniej jest zachować fascynację swoją specjalnością i uczucie do niej niż amatorom. Także specjalistom od Pana Boga. Nawiasem mówiąc, słowo amator nie oznaczało dawniej dyletanta, laika (kolejny znaczący trop językowy...), lecz miłośnika. Przecież łacińskie amo oznacza kochać, amator to ten, który kocha!

A po południu papież Benedykt poświęcił świętemu Dominikowi całą katechezę, nazywając go mistrzem modlitwy i zwracając uwagę na znaczenie odpowiednich postaw ciała:
Drodzy przyjaciele, św. Dominik przypomina nam, że u podstaw świadectwa wiary, jakie każdy chrześcijanin powinien dawać w rodzinie, w miejscu pracy, w zaangażowaniu społecznym, a także w chwilach relaksu, znajduje się modlitwa; jedynie nieustanna więź z Bogiem daje nam siłę do intensywnego przeżywania wszystkich wydarzeń, szczególnie tych najbardziej trudnych. Ten święty przypomina nam także o znaczeniu zewnętrznych postaw w naszej modlitwie. Postawa klęcząca, stojąc przed Panem, wpatrywanie się w krucyfiks, zatrzymywanie się i skupienie w milczeniu nie są czymś drugorzędnym, ale pomagają nam wewnętrznie stanąć całą naszą osobą przed Bogiem. Chciałbym raz jeszcze zwrócić uwagę, że dla naszego życia duchowego konieczne jest znalezienie codziennie chwil, zwłaszcza w czasie wakacji, na rozmowę z Bogiem. Będzie to również sposób niesienia pomocy ludziom, którzy są nam bliscy, aby weszli oni na świetlistą drogę obecności Boga, która niesie pokój i miłość, i której wszyscy potrzebujemy w codzienności.

Całość katechezy można przeczytać tutaj.

Ps. Czy ktoś z Was zna dobry polski odpowiednik angielskiego terminu follow-up?

środa, 8 sierpnia 2012

Powracał do przyklękania jak do szczególnej sztuki i służby

Czwarty sposób modlitwy św. DominikaNowoczesny, posoborowy katolik rzadko kiedy klęczy. Wie przecież, że jako chrześcijanin jest członkiem wspólnoty świętych (por. np. Ef 1,1. 15. 18) i ma wysoką godność jako dziecko Boże. Jeśli ma szeroką erudycję, powołuje się na ryt ambrozjański, gdzie starożytnym zwyczajem w niedzielę się nie klęka. Dlatego komunię przyjmuje zawsze na stojąco, czasem także do ręki, żeby nie czuć upokorzenia jako bierny przedmiot działań kapłana, który sam wkłada mu komunikant do ust, a po przyjęciu komunii nigdy nie modli się na klęcząco, lecz zawsze na siedząco. Do takich postaw ciała jest też zachęcany przez nowe przepisy liturgiczne i decyzje biskupów. Jeśli zaś ma poczucie misji, niesie kaganek oświaty maluczkim, których zniewolone umysły tkwią nadal w przestarzałych, poniżających zwyczajach i pojęciach przedsoborowych.
Jakież współczucie, zadziwienie, przestrach i niechęć muszą się rodzić w jego współczesnym i otwartym serduszku, gdy czyta o zwyczajach modlitewnych świętego Dominika Guzmana, patrona dnia dzisiejszego. Starożytne dziełko „Dziewięć sposobów modlitwy świętego Dominika” jest dostępne w Internecie i nowoczesny katolik, być może czciciel świętego Kaznodziei, przeczyta w nim z przerażeniem, że jego idol spędzał całe godziny na klęczkach, kłaniał się nisko za każdym razem, gdy przechodził koło ołtarza lub krucyfiksu, leżał krzyżem na ziemi, no i, o zgrozo, biczował się. Cóż za średniowiecze! Jeśli zaś stał na modlitwie, to wyprostowany jak strzała (jakie to musiało być niewygodne!) lub z rozkrzyżowanymi rękami. Na siedząco zaś, owszem, czytał Pismo Święte lub inną pobożną książkę w swojej celi lub gdzie indziej, poza godzinami nabożeństw liturgicznych. Uff, przynajmniej w tym punkcie jest nowoczesny, odetchnie nowoczesny katolik.
W „Dziewięciu sposobach” czytamy, że założyciel dominikanów uczynił z modlitwy na klęcząco „swoją szczególną sztukę i służbę”. A gdy to czynił, „wzrastała wtedy w świętym Ojcu Dominiku wielka ufność wobec miłosierdzia Bożego — co do siebie samego, wszystkich grzeszników, a także co do Bożej ochrony wobec najmłodszych braci”. I tego sposobu modlitwy uczył innych „bardziej przykładem swoich praktyk niż słowami”:

Stojąc przed ołtarzem, albo w kapitularzu, kierował swój wzrok na Krzyż, uważnie wpatrując się w Chrystusa ukrzyżowanego, raz po raz przyklękając, czasem i do stu razy. Zdarzało się, że trwał tak na modlitwie przez cały czas od komplety do północy, już to wstając, już to klękając, na wzór św. Jakuba Apostoła, albo na wzór trędowatego z Ewangelii, który padłszy na kolana wołał: Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić (Mt 8, 2). Czy wreszcie na wzór św. Szczepana modlącego się na kolanach wielkim głosem: Panie, nie poczytuj im tego grzechu. [...] Czasem zaś modlił się w duchu tak, że zupełnie nie było słychać jego głosu. Pozostawał w ciszy na kolanach, z umysłem pogrążonym w zachwycie, i trwało to nieraz długo. Czasem widać było z wyrazu twarzy, że duch jego przeniknął niebo, bo oto twarz rozjaśniała się radością i tryskały mu z oczu łzy. I widać było, że czegoś gorąco pożąda, tak jak człowiek spragniony wody, gdy się zbliża do źródła, lub jak podróżnik, gdy już jest blisko swej ojczyzny. Stawał się wtedy bardziej zdecydowany i nalegający, jego ruchy stawały się bardziej dynamiczne, gdy na przemian już to wstawał, już to znowu klękał. Zachowywał jednak przy tym wielką godność postawy. I tak już był przyzwyczajony do przyklękania, że w czasie podróży, po trudach dnia, w zajazdach, czy nawet podczas drogi, kiedy inni spali lub odpoczywali, powracał do swojego przyklękania, jak do szczególnej swojej sztuki i służby. Tego sposobu modlitwy uczył św. Dominik bardziej przykładem swoich praktyk niż słowami.

wtorek, 7 sierpnia 2012

Peregrynacja obrazu Pana Jezusa Miłosiernego

Ołtarz bł. Jana Pawła II w kościele w PodłężuJutro i pojutrze moja tradycyjna, wiejska parafia Najświętszej Marii Panny Królowej Polski w Podłężu przeżywa wielkie wydarzenie: nawiedzenie peregrynującego obrazu Pana Jezusa Miłosiernego.
Przy tej okazji odbędzie się także poświęcenie nowego ołtarza i obrazu Pana Jezusa Miłosiernego. Będzie on także zawierał relikwie siostry Faustyny. Będzie to drugi ołtarz wybudowany w ostatnich miesiącach w naszym kościele. Pierwszy jest poświęcony bł. Janowi Pawłowi II i zawiera jego relikwie. Oba ołtarze ściśle trzymają się tradycyjnych zasad architektury sakralnej; pod mensami mają nisze z relikwiarzami, a na mensach stoją krucyfiksy i świece.
Czytelników z Krakowa i okolic serdecznie zapraszam do odwiedzenia naszej miejscowości w tych dniach i wzięcia udziału w peregrynacji. Ksiądz proboszcz zaprasza zarówno mieszkańców, jak i gości! :)


Program peregrynacji


ŚRODA 08.08.2012 r.

  • godz. 16.30 – oczekiwanie na przyjazd obrazu i relikwii na ul. Ks. Fidelusa. W uroczystym orszaku: asysta, kapłani, ks. proboszcz i biskup, wierni z relikwiami i z obrazem peregrynującym, wejdziemy do kościoła. Przywitanie Jezusa Miłosiernego przez proboszcza i przedstawicieli parafian
  • godz. 17.00 – Msza św. na rozpoczęcie nawiedzenia z poświęceniem nowego ołtarza bocznego, ambonki oraz parafialnego obrazu Pana Jezusa Miłosiernego, celebrowana przez ks. biskupa oraz kapłanów z dekanatu, na koniec podziękowanie ks. biskupowi
  • Po Mszy św. modlitwa w ciszy
  • godz. 19.00 – koncert Miłosierdzia – Chór parafialny, Schola i pieśni wiernych
  • godz. 20.00 – Modlitewna refleksja o duchową odnowę naszej parafii
  • godz. 21.00 – Droga Krzyżowa prowadzona przez młodzież
  • godz. 22.00 – Msza św. o nowe powołania do kapłaństwa i zgromadzeń zakonnych – ks. kan. Janusz Bednarczyk oraz księża, którzy pracowali w naszej parafii
  • godz. 23.00 – Koronka do Miłosierdzia Bożego z odczytywaniem próśb
  • godz. 24.00 – Różaniec – I. część – Róże różańcowe i mieszkańcy Podłęża

CZWARTEK 09.08.2012 r.

  • godz. 01.00 – Różaniec – II. część – Róże różańcowe i mieszkańcy Zakrzowa
  • godz. 02.00 – Różaniec – III. część – Róże różańcowe i mieszkańcy Zakrzowca
  • godz. 03.00 – godz. 06.30 – Adoracja i modlitwa indywidualna
  • godz. 06.30 – Różaniec – IV część – Stowarzyszenie Rodzin Katolickich, Caritas, Koło Biblijne
  • godz. 07.00 – Msza święta
  • godz. 08.00 – Modlitwa indywidualna
  • godz. 09.00 – Szkolne Koło Caritas, modlitwa i pomoc starszym
  • godz. 09.30 – Spowiedź chorych, starszych, samotnych
  • godz. 10.00 – Msza św. dla chorych z Sakramentem Namaszczenia i uczczenie relikwii
  • godz. 11.00 – Służba Liturgiczna Ołtarza
  • godz. 12.00 – Anioł Pański – Godzina radości – spotkanie modlitewne dla dzieci
  • godz. 13.00 – Indywidualna refleksja modlitewna
  • godz. 14.00 – Indywidualna modlitwa dla rodziców z małymi dziećmi
  • godz. 15.00 – Koronka do Bożego Miłosierdzia i Eucharystia dziękczynna za dar nawiedzenia naszej parafii
  • godz. 16.00 – Procesyjne odprowadzenie obrazu Jezusa Miłosiernego i relikwii bł. Jana Pawła II i św. Faustyny

niedziela, 5 sierpnia 2012

Okulary Traugutta

Dzisiaj nie będzie o liturgii, tylko o patriotyzmie i historii narodowej. Niby wydaje się, że nie pasuje to do ogólnej tematyki tego blogu, a jednak moim zdaniem gdzieś głęboko te dwie rzeczywistości się łączą. Tak zostałam wychowana, czy też uformowana. Jednym z istotnych czynników wpływających na tworzenie się mojego światopoglądu było środowisko Szczepu 1 Warszawskich Drużyn Harcerskich „Czarna Jedynka” im. Romualda Traugutta, który działał przy VI LO im. Tadeusza Reytana.
Dzisiaj przypada rocznica śmierci Traugutta w egzekucji w pobliżu Cytadeli Warszawskiej. Teraz w tym miejscu, przy ulicy Konwiktorskiej, znajduje się park jego imienia i stoi krzyż upamiętniający egzekucję pięciu przywódców Powstania Styczniowego, członków Rządu Narodowego: Romualda Traugutta, Rafała Krajewskiego, Józefa Toczyńskiego, Romana Żulińskiego i Jana Jeziorańskiego, 5 sierpnia 1864 roku. Kiedy byłam w „Czarnej Jedynce”, w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, spotykaliśmy się pod krzyżem Traugutta na święcie szczepu.
Romuald Traugutt jest dziś postacią niemal zapomnianą. Tymczasem to on właśnie pokazuje, jak patriotyzm i liturgia — a szerzej pobożność — mogą się ze sobą łączyć. Dyktator Powstania Styczniowego był człowiekiem tak głęboko i autentycznie pobożnym, a jego świeckie życie (zawodowy wojskowy) było tak przeniknięte wiarą, tak bardzo kierował się w postępowaniu motywami ewangelicznymi, że wiele ludzi i środowisk od lat postuluje otwarcie jego procesu beatyfikacyjnego. Ja też uważam, że byłoby to bardzo pożądane. Traugutt byłby dla świeckich świetnym patronem i wzorcem duchowości — na miarę Pier Giorgia Frassatiego, Karoliny Kózkowny czy państwa Martin, rodziców świętej Teresy od Dzieciątka Jezus.
1 WDH „Czarna Jedynka” im. Romualda Traugutta — obchody stulecia istnieniaByłoby to tym bardziej cenne, że Traugutt był niezwykle rzadkim przykładem polskiego patrioty, dla którego Polska nie stała się nadrzędną wartością wypierającą de facto Boga z pierwszego miejsca, a religia nie stała się protezą działalności narodowej. Bóg był zawsze na pierwszym miejscu, więc wszystko inne było na swoim miejscu. Dlatego też Traugutt nigdy nie popadł w błąd, który popełniło bardzo wielu przywódców innych polskich powstań — takiego zaślepienia uczuciami patriotycznymi i entuzjazmem dla narodowej sprawy, takiej szlachetnej naiwności i zuchwałej ufności w Bożą Opatrzność, że tracili wszelką umiejętność racjonalnej oceny sytuacji politycznej i wojskowej, i sprowadzali na naród jeszcze gorsze nieszczęścia. Zapominali bowiem, że Ewangelia nakazuje być niewinnymi jak gołębice, ale roztropnymi jak węże.
Jestem wychowana w szkole Romualda Traugutta. Patrzę przez jego okulary, o których mówi redaktor naczelny „Christianitas” Paweł Milcarek, mój współdruh z „Czarnej Jedynki”, w tekście, który załączam poniżej. Okulary Traugutta kształtują moje patrzenie i na Polskę, i na liturgię jako źródło i szczyt życia chrześcijańskiego. Tekst ten to wystąpienie Pawła podczas obchodów stulecia naszego szczepu w październiku ubiegłego roku, pod krzyżem Traugutta. Podaję go za Rebelya.pl. O historii „Czarnej Jedynki” możecie dowiedzieć się więcej z wystąpienia Marcina Gugulskiego. 1 WDH istnieje nadal i ma swoją stronę internetową. Zapraszam też do obejrzenia zdjęć z obchodów w mojej galerii na Picasa Web Album.

Wystąpienie Pawła Milcarka pod krzyżem Traugutta w Warszawie w setną rocznicę powstania 1 WDH „Czarna Jedynka”

Na chwilę przed swoją śmiercią na szubienicy Traugutt zdjął okulary i odrzucił je, już mu niepotrzebne. Okulary te mają swoją dalszą historię — zostały podniesione jak relikwia, przekazywano je sobie potem jak jedną ze świętości, wędrowały po świecie.
Oficjalni patroni dzielą się na niegodnych, karłowatych — i prawdziwych. Niegodnych zwykle się narzuca — i bywało, że w naszych szkołach itp. mieliśmy takich „patronów”, których się czuło jak but postawiony na karku leżącego. Są też patroni karłowaci, czyli tacy, których ludzie sobie wybierają ze świadomością ich przeciętności, czy wręcz bylejakości — po to, żeby nie musieć ani czcić, ani szanować takiego „patrona”, traktowanego wyłącznie jako ktoś „taki sam jak my”. Inaczej jest z patronami prawdziwymi: tych przyjmujemy w akcie swoistej odwagi, zestawiając nasze życie z ich bohaterstwem. Do takiego patrona idzie się „pod górę” — po przykład, po świadectwo, po naukę.
Tak jest z Romualdem Trauguttem, który od początku i nieprzerwanie jest patronem „Czarnej Jedynki”, przez sto lat jej historii.
Jak my patrzymy na Traugutta, jaki jego obraz panuje w naszej wyobraźni? W słynnym opisie egzekucji członków Rządu Narodowego Mikołaj Berg relacjonował na kartach Zapisków o powstaniu polskim, że nasz patron zachowywał się w swych ostatnich chwilach z wyjątkowym opanowaniem, niezwykłym zwłaszcza na tle ludzkich reakcji innych. Czytamy też, że postawiony pod szubienicą, w ostatniej chwili złożył ręce i podniósł oczy do nieba — i w tej pozycji zastygł także wtedy, gdy go powieszono.
Sam ten obraz zawiera powód do szacunku i pouczające przesłanie. A jednak jakże łatwo byłoby i z niego zrobić płaską wycinankę. Nie wolno tego zrobić człowiekowi w rzeczywistości tak wielowymiarowemu jak Traugutt.
Popatrzmy na niego jeszcze raz. Oto powstaniec, a nawet dyktator powstania — który „nikomu powstania nie doradzał”, lecz przystał do niego, widząc, że nie godzi się stać z boku, gdy inni w sąsiedztwie ryzykują w tym poświęceniu narodowym wszystko; a przywódcą zostawał wtedy, gdy inni, na początku gorętsi, pakowali manatki. To Traugutt.
Oto dyktator doskonale świadomy minimalnych szans zwycięstwa — a przecież daleki zarówno od desperacji, jak i od opuszczania rąk; gdy wszedł w tę walkę, użył w niej całej swej wiedzy, całego zmysłu oficerskiego, działając i zagrzewając innych gorącymi słowami. To też Traugutt.
A teraz: konspirator nurkujący w sam wir niebezpiecznego życia — i na każdym jego etapie pamiętający i tkliwy dla swoich najbliższych, żony i córek; choć w końcu nie umknął szpiclom, to do końca nie dał się pochwycić złudzeniom „niebezpiecznego życia”. To również Traugutt.
I w końcu: gorący patriota, dający wszystkie swoje siły i życie w sprawie wolności i niepodległości naszej ziemi — a przecież na pierwszym miejscu stawiający zawsze Dobro wieczne spoza granic tego świata, z tą głową zadartą ku innemu światu, nie tylko w chwili umierania. To także i z pewnością jest Traugutt, sługa Boży.
Jak zatem mamy uczcić, wspominać, naśladować tego człowieka, naszego patrona? „Jedynka” stała się jego żałobnikiem. Pamiętam, jak w latach 80. Ludzie w Polsce pytali nas: „te czarne chusty to z powodu stanu wojennego nosicie?” A my nosiliśmy je — Wy je dziś nosicie — jako zadaną nam żałobę po Traugucie i po tamtym powstaniu.
Na tym również polega nasz obowiązek: że dosłownie nosi się na karku pamięć o tamtej walce – i o beznadziei, która nastąpiła po klęsce, czarnej jak noc. Wtedy to, w 1870 pisała w liście pewna pani o popowstaniowym pokoleniu: „smutno jest zaiste widzieć młodzież naszą tak nędznie wyrosłą duchem — tak przedwcześnie zestarzałą zda się że w dziecięctwie potargali już illuzyje życia — tak im obce wszystko co wielkie — co święte — żal mi jednak potępiać ich przede sobą — tak ślepo wierzę w cnoty ich dziadów, że niepodobna mi przypuścić żeby ta dziatwa skarłowaciała zerwała całkiem z swoją przeszłością…” Tak ciemno było! A przecież potem przyszło „nowych ludzi plemię”, tych z PET-u i ZET-u, z Legionów i Armii Ochotniczej 1920, tych z historii, która mieści się w naszym jubileuszu stulecia. Kolor naszych chust to zawsze przypomnienie strasznej chwili, od której trzeba się było odbić potężnym wysiłkiem, mocą odrodzonej nadziei.
Na chwilę przed swoją śmiercią na szubienicy Traugutt zdjął okulary i odrzucił je, już mu niepotrzebne. Okulary te mają swoją dalszą historię — zostały podniesione jak relikwia, przekazywano je sobie potem jak jedną ze świętości, wędrowały po świecie. Są muzealnym eksponatem — ale przede wszystkim jakimś dziedzictwem. Dziś, gdy stoimy pod Krzyżem Traugutta, myślę, że każdy powinien odważyć się ich użyć. Nie wszyscy z nas są okularnikami — a jednak każdemu przydałoby się spojrzenie przez szkła okularów Traugutta: na Polskę, na siebie, na najbliższych, nawet poza ten świat.
Sądzę, że jest właśnie tak: że jesteśmy tu, aby podnieść do naszych oczu okulary Traugutta — przyłożyć do naszych umysłów jego sposób pojmowania. I wrócić potem do naszych zwykłych zajęć, z odkryciami i korektami, które pochodzą od naszego patrona.
Czuwajmy!