piątek, 30 sierpnia 2013

Ulewa się

Już wiem, dlaczego wszyscy zakonodawcy tak walczyli (nieskutecznie oczywiście) z życiem założonych przez siebie zakonów z czynszów i odsetek. Otrzymywanie pieniędzy bez wysiłku potwornie rozleniwia i demoralizuje. Niemal każdy, czy to świecki, czy ksiądz, czy zakonnik, nawet jeśli na początku jest wypełniony największym ogniem i najszczerszymi chęciami, po dostaniu się w środowisko, gdzie żyje się dostatnio, spokojnie, bez trosk materialnych, gdzie papu, ogrzewanie i książki same przychodzą codziennie, czy się coś robi dla Boga i ludzi, czy nie, bardzo szybko popada w letarg i zaczyna wyznawać doktrynę Kononowicza — nie będzie nic. Sądzę, że jest to odmiana syndromu bezrobotnego. Taki człowiek jest głęboko przekonany, że ciężko pracuje, i obraża się na wszystkich, którzy podają to w wątpliwość, nawet jeśli robi tylko 10% tego co jeszcze kilka lat temu. Nie tylko doba, ale i serce mu się zmniejszyło i jest całkiem wypełnione czymkolwiek, bo bardzo malutkie.
Przykładów nie będzie, choć cisną mi się do głowy. Każdy spowoduje, że ktoś się na mnie obrazi, część z nich to tzw. insider news, a w ogóle wyznaję pogląd, że brudów nie pierze się publicznie.
Najgorsze jest to, że jeśli znajdzie się jakiś straceniec, który jeszcze chce coś robić, to demokratyczna większość, przyzwyczajona do konsensusu i dialogowania, wolności i swoich praw, natychmiast wciąga go z powrotem za nogi do kotła i spuszcza mu takie manto, żeby mu się odechciało. Nazywa się to celebrowaniem wspólnoty.
Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji oprócz czekania do takiego momentu, aż naprawdę nie będzie nic i pojawi się jakaś Magdalena Mortęska czy Teresa z Avili, która doprowadzi do nawrócenia i powrotu do ubóstwa i gorliwości, ma się rozumieć za cenę znienawidzenia i prześladowań na każdym kroku?
I, ma się rozumieć, ciągłej walki z Kononowiczem w sobie samym?

piątek, 9 sierpnia 2013

Ojciec Svorad

Od wielu lat słyszałam od braci, sióstr i ludzi świeckich związanych z dominikanami, że ojciec Svorad jest kimś niezwykłym, wyjątkowym. Wczoraj, w uroczystość świętego Dominika, dostałam w prezencie możliwość pojechania do niego.
Ojciec Svorad pochodzi z podtatrzańskiego Popradu i należy do prowincji słowackiej. Od piętnastu lat pracuje w zwyczajnej podgórskiej wsi koło Mukaczewa na ukraińskim Zakarpaciu. Ziemie te należały do 1945 r. do Czechosłowacji i nadal mieszkają na nich Słowacy. Po upadku systemu totalitarnego mogli do nich przyjechać słowaccy kapłani i siostry zakonne.
Przyjechałam do Fridiszowa, zobaczyłam mały kościółek, rabatki z kwiatkami, grotę Matki Bożej z Lourdes... Uczestniczyłam we mszy z uroczystości świętego Dominika oraz nieszporach dominikańskich śpiewanych i recytowanych przez kilkudziesięciu wiernych (kontekst: normalnie na Ukrainie kilkanaście osób na katolickich mszach w dni powszednie to już jest dużo). Wszystko poza frekwencją i świeżo odnowionym kościołem wydawało się, szczerze mówiąc, dość zwyczajne. Sam ojciec Svorad był miły i serdeczny, ale także zupełnie zwyczajny. A jednak wszyscy, którzy zgodnie świadczą, że jest kimś niezwykłym. O co zatem chodzi???
Oto, co mi opowiedziano: spowiada ludzi całymi godzinami. Światło w kościele świeci się czasem do drugiej w nocy. Pełni posługę egzorcysty i dlatego przyjeżdża do niego bardzo wielu ludzi. Jest poszukiwanym spowiednikiem i kierownikiem duchowym. Od czasu, gdy rozeszły się wieści o nim, ludzie przyjeżdżają do podmukaczewskiej wsi nawet z Kijowa (750 km), Słowacji i Polski. Modli się dużo, jest bardzo pokorny, chodzi w prostych ubraniach, habit ma zużyty i łatany w wielu miejscach. Prowadzi nauki przedmałżeńskie i dla chcących przyjąć chrzest. Wykłada na kursach katechetycznych prowadzonych przez biskupa. Udało mu się dokonać rzeczy na Ukrainie niemożliwej: dzięki posłudze duchowej dla kogoś z lokalnych VIP-ów uzyskał zgodę na katechezę w szkołach i przedszkolach. Pełnił funkcję wikariusza biskupiego. Jest animatorem trzeciego zakonu dominikańskiego na Zakarpaciu i odpowiedzialnym za Ruch Żywego Różańca na całej Ukrainie...
To wszystko robi jeden człowiek. Po prostu jak święty Dominik.
Niestety, już niedługo. We wrześniu ojciec Svorad wbrew swojej woli oraz oczekiwaniom wiernych musi nieodwołalnie wrócić na Słowację. Nie pomogły interwencje u biskupa i prowincjała dominikanów. Ojciec musi wracać, bo pomagające mu w pracy i prowadzące plebanię dwie słowackie siostry ze zgromadzenia dominikanek bł. Imeldy zamykają dom. Jedna ma 79 lat, druga 81 i nie mają już sił. I nie ma kto ich zastąpić — nie ma powołań. Sióstr jest niecała setka, wiele starych, i grozi im, że będą musiały zamykać także kolejne dzieła: przedszkola, szkoły, domy opieki.
Ojciec Svorad będzie teraz mieszkał w Dunajskiej Lużnej koło Bratysławy. Polacy i Słowacy z pewnością trafią do niego, ale dla ukraińskich katolików dotarcie do niego będzie trudne i kosztowne.
Siostry są naprawdę super. Jedna z nich odwiozła nas do Mukaczewa — demon szos jak siostra z filmu de Funesa, w dodatku osiemdziesięcioletni. I miałam okazję się przekonać — mieszkając w ich innym domu w samym Mukaczewie — że równie ciężko pracują. Tutaj, na Ukrainie, robotników na żniwo naprawdę jest mało, a ludzie czekają na Ewangelię. Dlatego proszę was wszystkich o gorącą modlitwę o powołania dla słowackich dominikanek. Nie tylko wierni świeccy rozpaczają, także siostry i sam ojciec Svorad bardzo przeżywają konieczność zamknięcia domu i pozostawienia wiernych. Zabierzmy się do dzieła i wymódlmy siostrom kandydatki. Nie wątpię, że jeśli tylko będziemy solidarnie bombardować Niebo w tej sprawie, nasza modlitwa nie pozostanie niewysłuchana. Może za jakiś czas ojciec i siostry będą mogły do swoich ukraińskich i słowackich wiernych powrócić.
A braciom dominikanom z okazji uroczystości świętego Dominika serdecznie życzę, aby ojciec Svorad stracił w ich oczach nimb kogoś niezwykłego... by przestał się wyróżniać :)

czwartek, 1 sierpnia 2013

Patent tolerancyjny czy nowi unici?

Ostatnie posunięcia papieża Franciszka, mające związek z liturgią (wygląd liturgii papieskich podczas Światowych Dni Młodzieży, zakaz celebrowania w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego dla franciszkanów Niepokalanej), spodowowały w katolickim internecie wielką awanturę. Ludzie przywiązani do tradycyjnej lub tylko po prostu godnej i pełnej czci liturgii krytykowali i potępiali papieża, przekraczając niekiedy granice przyzwoitości czy wręcz szacunku i posłuszeństwa należnego głowie własnego Kościoła. Ich z kolei zaatakowali przeciwnicy tradycyjnej liturgii.
Moją szczególną uwagę zwróciła wypowiedź pewnego kapłana dominikańskiego, doktora teologii, który z wielkim zgorszeniem wołał: Jak katolicki portal może publikować czyjąś wypowiedź przypisującą decyzjom papieża wątpliwe, podejrzane intencje w sytuacji, gdy jej autor nie wie, jakie one były? Kapłan ten napominał również po pastersku krytyków papieża na Facebooku, przypominając, że wobec głowy Kościoła należy być posłusznym. Rozbawił mnie ten kapłan dominikański wielce, ponieważ doskonale pamiętam, jak równo rok i trzy miesiące temu na tymże Facebooku sam drwił i szydził publicznie z papieża, iż zgodził się na odprawianie mszy w starym rycie dlatego, że jest już bardzo stary i ma chyzia na punkcie firaneczek i koroneczek, a jak będzie nowy papież, to wszystko wróci do normy (nawiasem mówiąc, prorok jaki czy co?).
Nie on jeden dominikanin zresztą. Dopóki papieżem był Benedykt, kilku innych kapłanów regularnie drwiło z niego na Facebooku pod swoimi nazwiskami, nie ukrywając, że są kapłanami. Teraz zaś leją krokodyle łzy i sypią anatemy na tych, co krytykują papieża Franciszka. Nagle stali się wielkimi obrońcami czci głowy Kościoła. Oczywiście, znam też świeckich, którzy wraz ze zmianą pontyfika przeszli dokładnie odwrotną ewolucję. Jak widać, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Ja osobiście uważam, że pociągnięcia papieża wolno omawiać i racjonalnie krytykować, podawać ich zalety i wady (wg własnej opinii), bo Kościół katolicki nie wyznaje totalitarnego kultu jednostki, natomiast nie można z niego szydzić, wyśmiewać się, przypisywać mu złośliwie złych intencji (to jest grzech w odniesieniu do każdego człowieka) ani podważać jego władzy. I jeśli tradycjonaliści to czynią, to dowodzą mizernej jakości swojego chrześcijaństwa. Jednocześnie jednak, szczerze mówiąc, mam wrażenie, że papież Franciszek także nie jest zupełnie „bez winy”. Przy swoich fantastycznych zaletach ma bowiem tę słabość, iż mało ma zrozumienia dla odmienności wrażliwości liturgicznej i duchowej katolików z innych nurtów duchowości i środowisk kulturowo-historycznych niż jego własne.
Benedykt był związany z duchowością benedyktyńską i jego wiara w dużej mierze wyrażała się w celebrowaniu liturgii. Franciszek jest jezuitą; jest to całkowicie odmienna duchowość, w minimalnym tylko stopniu liturgiczna, bardzo aktywistyczna i „zewnętrzna”. I mam wrażenie, że obecny papież nie do końca potrafi uszanować fakt, iż w Kościele są też inne wrażliwości liturgiczne i inne duchowości niż jego własna. A w Kościele musi być miejsce dla wszystkich: i dla ludzi rozmiłowanych w liturgii i żyjących przede wszystkim oddawaniem w niej chwały Bogu, i dla apostołów aktywistów ciągle w drodze, na placu boju, na jarmarku i na plaży; i dla mistyków i anachoretów, i dla wyrobników miłosierdzia modlących się przez ciężką fizyczną pracę charytatywną. A papież musi być papieżem wszystkich katolików, a nie tylko tych, którzy lubią takie same zewnętrzne formy liturgii i mają takie charyzmaty, jakie on sam lubi i ceni.
Nie chciałabym, żeby nagle okazało się, że teraz w Kościele jest miejsce tylko dla wyznających priorytety nowego papieża. A obawiam się — i uważam, że mam ku temu realne powody — że zmiana pontyfika stanie się dla licznych katolików nienawidzących zwolenników tradycyjnej liturgii hasłem do pogromów tych ostatnich. Niestety, wciąż dominuje mentalność, że większość ma prawo siłą zmusić mniejszość do porzucenia swoich zwyczajów albo wręcz do jej takiej czy innej eksterminacji.
Nie zapominajmy, że w przypadku motu proprio Summorum pontificum nie chodziło o „zamiłowanie zestarzałego papieża do firaneczek i koroneczek”. Gdyby papież senior chciał odprawiać w rycie trydenckim, to mógłby to robić nawet codziennie prywatnie bez żadnego dokumentu, bo mszał Piusa V nigdy nie został unieważniony — stwierdziła to już w 1986 roku specjalna komisja kardynałów powołana przez Jana Pawła II. W rzeczywistości Benedykt stanął w obronie tradycyjnych katolików, prześladowanych od 1970 roku jak unici w carskiej Rosji czy polskie dzieci w Wielkopolsce za pruskiej Hakaty. Summorum pontificum jest w swej istocie „patentem tolerancyjnym” zapewniającym prześladowanej mniejszości „kościoły ucieczki” — coś podobnego do „kościołów pokoju” dla protestantów w Świdnicy i Jaworze na habsburskim Śląsku.
A teraz tradycyjni katolicy boją się, że „popaździernikowa odwilż” się skończyła i nadejdzie „gomułkowska normalizacja”, że znowu zaczną się zakazy i prześladowania. Istotnie — jeszcze raz powtarzam — ich obawy nie są bezpodstawne, bo wrogowie tradycyjnych katolików (nie mówię „nomiści”, bo to nie jest problem NOM-u, tylko nienawiści wobec „innych”; znakomita większość „nomistów” odnosi się do swoich tradycyjnych współbraci tolerancyjnie, a nawet życzliwie) natychmiast zintensyfikowali ataki.
Strach przed ponownym zakazaniem ukochanej liturgii — takie jest, w mojej opinii, źródło niewłaściwych wypowiedzi niektórych tradycjonalistów wobec papieża. Jeśli papież jawnie potwierdzi, że można celebrować liturgię w starych rytach i nie wolno prześladować ich zwolenników (zakazywaniem, utrudnianiem działania w antykościelnym stylu PRL-owskim, szydzeniem, poniżaniem...), to tradycjonaliści staną się jego największymi obrońcami.
Ostatnio papież Franciszek wypowiedział się z entuzjazmem na temat liturgii Kościołów wschodnich — że jest ona taka piękna i duchowa. Cieszę się bardzo, bo sama wysoko cenię Kościoły wschodnie, ich duchowość i liturgie. Ale liczę także na to, że ktoś poinformuje papieża Franciszka, że w Kościele zachodnim również kiedyś była piękna i duchowa liturgia. Wcale nie gorsza i mniej duchowa niż wschodnia. Nowy blask w XVI wieku nadali jej współbracia papieża, jezuici. Owszem, później podupadła, wskutek dwóch stuleci ciężkich antychrześcijańskich wojen, rewolucji i prześladowań. Kościół w Europie musiał walczyć o fizyczne przetrwanie. Ale teraz nic nie stoi na przeszkodzie, żeby te tradycyjne formy liturgiczne — i wspaniałego chrześcijańskiego średniowiecza, okresu najwyższego rozkwitu wysokiej kultury w Europie, i jezuickiego rozkwitu XVI-XVII wieku — przywracać do świetności. A nie tylko biegać do cerkwi i mówić prawosławnym, ormianom czy koptom: „Jacy wy jesteście wspaniali, jaką macie wspaniałą liturgię, jaką macie wspaniałą tradycję, historię, a u nas tylko takie badziewie”. Sami żeście sobie (i niestety, nam) zrobili to badziewie... Z moich obserwacji wynika, że dziwnym trafem „podlizywacze” wobec prawosławia i innych Kościołów wschodnich oraz niszczyciele liturgicznej tradycji łacińskiej to najczęściej te same osoby. Nie dziwi mnie to wcale; jest przecież sprawą znaną, że komuniści zwalczający religię zrobili sobie paraliturgiczne kulty świeckie w formie akademii, pochodów, kultu jednostki itp. Dusza ludzka jest niespokojna, dopóki nie spocznie w Bogu... dlatego ateista tęskni za religią, a popchrześcijanin, niszczyciel liturgii, za podniosłą, duchową i świętą liturgią.
Kiedy katolicy zrozumieją, że w Kościele katolickim musi znaleźć się miejsce i szacunek dla wszystkich katolików? I że ochrona w nim należy się również tradycyjnym katolickim rytom zachodnim, a nie tylko tradycyjnym katolickim rytom wschodnim?