niedziela, 22 czerwca 2014

Warsztaty ikon, czyli trydent w cerkwi

Na początku reklama. Proszę przeczytać uważnie. Polecam wam dwie serie letnich warsztatów malowania ikon, organizowanych przez moją panią od malowania ikon (1) i Parafię Prawosławną w Krakowie (2). Będą one prowadzone w różnych formach, miejscach i terminach. Uczę się na tych warsztatach malowania ikon piąty rok i mogę zaświadczyć, że są bardzo dobre.

1. Termin: 5-15 lipca, miejsce: Supraśl, organizator/prowadzący: Anna Gełdon
Warsztaty malowania (pisania) ikon tradycyjnymi technikami będą prowadzone przy prawosławnym monasterze Zwiastowania NMP w Supraślu. Są skierowane do osób na różnym stopniu zaawansowania plastycznego (również początkujących). Każdy ukończy warsztaty z własnoręcznie wykonaną ikoną. Cena 1500 zł uwzględnia: noclegi wraz z wyżywieniem w przyklasztornej Akademii Supraskiej; zwiedzanie muzeum ikon wraz z wykładami; wszelkie potrzebne materiały. Informacje i zapisy: anna.geldon@yahoo.com, tel. 512 124 232

2. Termin: 14-26 lipca, miejsce: Kraków, organizator: Parafia Prawosławna w Krakowie, prowadzący: Wiesław Trzpis
Wakacyjny Kurs Ikonograficzny przy Parafii Prawosławnej w Krakowie (ul. Szpitalna 24): zajęcia od poniedziałku do soboty w godz. 16.00–21.00. Praktyka będzie przeplatana ciekawymi zajęciami prezentującymi duchowość prawosławną. Na zakończenie odbędzie się poświęcenie napisanych ikon. Kurs obejmuje 60 godzin zajęć w grupie o różnym stopniu zaawansowania. Opłata: 600 zł. Wszystkie materiały zapewnia Parafia. Informacje i zapisy: krakow@cerkiew.pl, tel. 12 422 72 77
Więcej informacji o kursach prowadzonych przez Parafię Prawosławną: http://www.krakow.cerkiew.pl/pl/kursy-ikonograficzne.html

Moim prawosławnym przyjaciołom i znajomym zawdzięczam bardzo wiele i tym wpisem chcę im za to całe dobro, jakie od nich otrzymałam, podziękować.
Jeszcze kilka lat temu byłam typowym posoborowym katolickim lemingiem, przekonanym, że Kościół był cool przez kilka pierwszych wieków, a potem był okres błędów i wypaczeń trwający 1500 lat, po czym dopiero zajaśniał nam Sobór Watykański II, który powrócił do korzeni i znowu jest cool. W międzyczasie właściwie nic nie było, poza wojnami religijnymi, prześladowaniem inaczej myślących i wierzących, krańcowym klerykalizmem, poniżaniem wiernych świeckich oraz fatalną, niezrozumiałą liturgią, czczą, bezduszną i odpychającą ludzi od Boga.
Pociągała mnie piękna liturgia i duchowość, brakowało mi tych wartości, potrzebowałam ich. A zatem, zgodnie z tym, co powiedział jakiś czas temu papież Franciszek, ex Oriente lux, ex occidente luxus — zaczęłam wymykać się do cerkwi, wychwalać prawosławną liturgię i duchowość, emocjonować się, że tam jest prawdziwa świeżość, pobożność, duchowość... że muzyka i sztuka cerkiewna jest piękna... że zachowywane są zasady i kanony... że przetrwała tradycja zachowująca dawne dziedzictwo chrześcijańskie... podczas gdy u nas w Kościele katolickim pustka duchowa, jałowość, kicz, anarchia... wykorzenienie, brak poczucia ciągłości, zanik tradycji... I tak pewnego razu perorowałam w miłym, mieszanym gronie przy dobrej wódce na warsztatach w Węgajtach, gdy nagle — nie pamiętam już kto — albo Marcin Abijski (wybitny śpiewak cerkiewny, jedyny w Polsce kantor bizantyjski po studiach u Georgiosa Chatzichronoglou, melodosa patriarchy Konstantynopola), albo ks. protodiakon Dymitr Tichoniuk z parafii przy monasterze Zwiastowania Pańskiego w Supraślu walnął tubalnie: „To co ty robisz u nas w cerkwi? Przecież wy też mieliście piękną liturgię, sztukę, muzykę, tradycję kościelną. Tylko żeście to wszystko zniszczyli. Nie komuniści, jak w Rosji, tylko wy sami. Przestań wycierać kąty cerkwi, idź do siebie i zajmij się odtwarzaniem i pielęgnowaniem własnych tradycji”.
Najpierw się trochę obraziłam, że ci prawosławni tacy niegościnni. A potem do mnie dotarło, że mają rację. I posłusznie zaczęłam czynić to, co mi polecili. W ten sposób powstał projekt „Ryt dominikański” i kilka innych fajnych rzeczy. (I w ten sposób się także przekonałam, że klerykalizm, pogarda dla wiernych świeckich i prześladowanie inaczej myślących współbraci nie skończyły się wraz z Soborem Watykańskim II, ale to już zupełnie inna historia i nie rozwijajmy jej tutaj :])
Potem w moim życiu pojawiła się krakowska parafia prawosławna, jej proboszcz ks. Jarosław Antosiuk, jego przemiła żona Ksenia, moja pani od malowania ikon i wielu innych nowych prawosławnych znajomych. Były kolejne długie rozmowy i trudne pytania, zachęcanie do pielęgnowania własnych łacińskich tradycji liturgicznych, duchowych, muzycznych, nauka twardego stania przy własnych poglądach oraz unikania fałszywego irenizmu i „ekumenizmu” polegającego na rezygnowaniu z własnej tradycji, tożsamości i poglądów, by uniknąć wszystkiego, co może „dzielić” i „różnić” od jakiegokolwiek innego odłamu chrześcijaństwa...
Potem zaczęło dochodzić do mnie od różnych znajomych zaangażowanych w pielęgnowanie tradycyjnej liturgii katolickiej, że od tych czy innych kapłanów czy zakonników prawosławnych słyszeli: „My uznajemy prawdziwy ryt świętego Grzegorza” (znaczy, papieża Grzegorza VII — tą nazwą określają ryt rzymski). I że gdy w trakcie rozmowy okazywało się, że delikwent zajmuje się właśnie pielęgnowaniem „rytu świętego Grzegorza”, ich początkowo sztywne zachowanie się zmieniało, przestawali wymieniać listę zarzutów wobec katolików, gratulowali i dodawali odwagi do działania.
Nie od jednego prawosławnego słyszałam, że wprowadzenie Novus Ordo Missae oraz posoborowa reforma liturgiczna są jednym z ważniejszych problemów w prowadzeniu dialogu ekumenicznego, jedną z istotnych trudności przeszkadzających w pojednaniu Kościołów katolickiego i prawosławnego. Nie tylko Filioque i złupienie Bizancjum w 1204 roku...
Kilka dni temu przeczytałam, że Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny zrezygnował z kilkudziesięcioletniego eksperymentu liturgicznego polegającego na próbie wprowadzenia kalendarza gregoriańskiego w celu, nazwijmy to, „aggiornamento” — i oficjalnie powrócił do kalendarza juliańskiego. Eksperyment unowocześniania liturgii po prostu się nie sprawdził. Naruszył spójność całego systemu liturgicznego, generował mnóstwo problemów, na przykład powodował, że w niektórych latach postu piotropawłowego w ogóle nie było. W efekcie część parafii nigdy się reformie nie podporządkowała, a gdzie indziej (jak w Krakowie) święta były obchodzone dwukrotnie, według obu kalendarzy. W końcu polscy biskupi prawosławni oficjalnie przywrócili stary, sprawdzony i dobrze działający kalendarz.
Gratuluję i zazdroszczę odważnej decyzji, że skoro reforma się nie sprawdziła, to należy ją wycofać.
Długi wdzięczności mam zresztą nie tylko wobec prawosławnych. Inny mój znajomy, pastor luterański Irek Lukas, dyrektor biura Polskiej Rady Ekumenicznej, opowiada mi z kolei o przywiązaniu polskich luteran do ich tradycji liturgicznej, o zachowywaniu tych samych śpiewów od XVI wieku, o kultywowaniu pierwotnych nabożeństw... Od niego także wiem, że wśród luteran różne „nowinki” liturgiczne, jakie pojawiły się w kilkudziesięciu ostatnich latach (z grubsza podobne do tych, co w Kościele katolickim) są coraz mniej popularne, że coraz więcej ludzi pragnie powracać do starych tradycji, przypominać dawne zwyczaje liturgiczne i formy pobożności...
Nie ma się co bać braci z innych Kościołów chrześcijańskich. Bać się trzeba „kościelnych bolszewików” (niezależnie od denominacji). Przez „kościelnych bolszewików” rozumiem ludzi, których cechuje tak silnie przywiązanie do swoich jedynie słusznych poglądów i interpretacji, że usiłują uniemożliwiać współbraciom w wierze stosowanie innych rozwiązań, nawet jeśli ich Kościół na nie zezwala; typowe cechy bolszewii to według mnie skrajny ideologizm, wykorzystywanie władzy i siły do narzucania własnych poglądów, pogarda dla ludzi i prawa, a wszystko podlane piękną retoryką o dobru i sprawiedliwości, i innymi wielkimi słowami stojącymi w jaskrawej sprzeczności z metodami działania. Jeśli ktoś z was ma chęć i możliwości, niech zapisze się na warsztaty malowania ikon, prowadzone przez moich prawosławnych znajomych. Załączam zdjęcie namalowanej przeze mnie ikony jako dowód ich skuteczności :)

środa, 4 czerwca 2014

Krótki kurs dyplomatyki

Dzisiaj w zakonie dominikańskim obchodzimy wspomnienie św. Piotra Męczennika (św. Piotra z Werony), pierwszego kanonizowanego dominikanina.
W bulli kanonizacyjnej (1253 r.) papież Innocenty IV napisał:
„Matka Kościół ma doniosły powód, by się weselić, wspaniała jest przyczyna jej radości. Słuszny ma motyw, by śpiewać Panu pieśń nową i wznosić hymn pochwalny ku Bogu swojemu. Lud katolicki klaszcze w dłonie, wznosząc je ku Najwyższemu, i okazuje radość ducha, śpiewając Bogu dźwięcznym głosem. Wspólnota chrześcijańska wyśpiewuje swemu Stwórcy nabożne pieśni. W ogrodzie wiary zerwano bowiem słodki owoc i zaniesiono na stół Króla wieków. Z winnicy Kościoła nowe wino spłynęło do królewskiego kielicha. Albowiem płodna latorośl, odcięta wrogim ostrzem, więcej soku wydała, gdyż mocniej przylgnęła do prawdziwego winnego krzewu.
W ogrodzie Zakonu Kaznodziejskiego zakwitła czerwona róża. W warsztacie Kościoła wybrany został kamień; ociosany i wygładzony zdobi teraz niebiańską świątynię. Ogromne stąd w niebie wesele, radują się wszyscy święci, obchodząc tak wielką uroczystość. [...]
Wsławił się zwłaszcza obroną wiary, dla której cały płonął. Piotr, trwając mocno na skale wiary, roztrzaskany o skałę męczeństwa, wstąpił więc godnie na skałę, którą jest Chrystus, aby przyjąć wieniec. [...]
Zatem ziarno zboża, wpadłszy w ziemię, zgniecione rękami niewiernych i umarłe, powstaje do nowego życia jako dojrzały kłos. Winne grono wyciśnięte w tłoczni rozlewa się w obfitości, a pszenicę wymłóconą na klepisku przenoszą do spichlerza Pańskiego, oddzieliwszy ją od plew. Podobnie kadzidło ugniecione w moździerzu wydaje pełniejszą woń. W ten sposób królestwo niebieskie zdobywają gwałtownicy, a święci przez wiarę zdobywają królestwo Boże”.
Gdyby dzisiaj nadal takim językiem pisano oficjalne dokumenty kościelne, to bym je czytała.