piątek, 26 września 2014

Ireneusz Dudek o swojej wierze

Podziwiam ludzi, którzy potrafią osiągnąć taką mądrość życiową i dojrzałość wiary, często w naprawdę niesprzyjających skupieniu duchowemu zawodach i środowiskach. Mimo narastających szyderstw i ataków wobec katolików coraz więcej znanych osób odważa się jawnie świadczyć o swojej wierze. Wciąż mnie to zaskakuje, bo w stosunku do mojego dzieciństwa za komuny jest to ogromna zmiana. Wtedy obowiązywała zmowa milczenia. Szacun dla Shakin'a Dudi.

Irek Dudek: dźwigam swój krzyż z uśmiechem (Onet)


Nie sposób tu nie przypomnieć przejmującego „Bluesa dla Dorotki”. Jak Panu udało się poradzić z przedwczesną śmiercią córki?

Przede wszystkim pomógł Bóg. Jestem bardzo wierzącym katolikiem. Podobnie zresztą jak cała moja rodzina. Otrzymałem wiarę od rodziców — i gdyby nie wiara, pewnie bym się wtedy załamał. Bo inaczej jest, kiedy odchodzą rodzice, to jest coś naturalnego, a inaczej — kiedy umiera dziecko. Tym bardziej że śmierć Dorotki była dla nas zaskoczeniem. Ona była chora od urodzenia, ale my o tym nie wiedzieliśmy. Może na szczęście — bo dzięki temu osiem lat z Dorotką były świetne. Kiedy niedawno stanąłem nad jej grobem – uświadomiłem sobie, że kiedyś kres przyjedzie też na mnie. To było coś nowego, bo wcześniej jakoś o tym nie myślałem. Na tym polega fenomen ludzkiego życia zaplanowanego przez Boga — że mimo świadomości śmierci, nikt się nad tym nie zastanawia i nie załamuje się tym. „Czyńcie sobie ziemię poddaną” – powiedział Bóg i to oznacza, że trzeba pracować i realizować się na tym świecie, ale szukać szczęścia wiekuistego.

No właśnie: kiedyś powiedział Pan: „Chcę sobie zasłużyć na zbawienie”. A jak wiemy z własnego doświadczenia – to nie jest wcale takie łatwe. Co dla Pana jest największą przeszkodą na tej drodze?

Człowiek rodzi się z piętnem grzechu pierworodnego. I on zawsze daje o sobie znać. Dopiero, gdy zdamy sobie z tego sprawę, że jesteśmy istotami grzesznymi, możemy zacząć z tym walczyć i nad tym pracować. Chodzę więc do spowiedzi i przystępuję do sakramentów. Gorzej by było, gdybym mówił: „A z czego ja się mam spowiadać?". To byłoby poważne niebezpieczeństwo. Zresztą tak samo jest w muzyce — mam przestać ćwiczyć, bo jestem już takim wspaniałym muzykiem, że tego nie potrzebuję? Nie — cały czas trzeba pracować. Dlatego wstaję codziennie rano, modlę się, a potem wykonuję swoje obowiązki. Wieczorem z kolei robię sobie mały rachunek sumienia – i wtedy wyskakują te małe grzeszki. Bardzo istotnym jest, aby na nie zwracać uwagę. Bo jak się je zlekceważy, to nawet się nie spostrzeżemy, kiedy przerodzą się w wielkie. [...]

Polski blues był kiedyś mocno nasiąknięty alkoholem i narkotykami — wystarczy choćby przypomnieć przypadek Ryśka Riedla. Jak Panu udało się uniknąć tych zagrożeń?

Kiedy zdecydowałem się na ślub kościelny z dziewczyną, z którą chciałem być do końca życia, przysiągłem jej, że nigdy nie wezmę do ust alkoholu. I tak już jest ponad dwadzieścia lat. Znam bowiem swoją żonę — jeśli znowu zacząłbym pić i rozrabiać, odeszłaby ode mnie. A dla mnie rozwód to wielki grzech. „Co związał Bóg na ziemi, będzie związane i w niebie” — to ważna zasada. Czyli paradoksalnie – znów wiara mi pomogła.

Całość: http://muzyka.onet.pl/koncerty/irek-dudek-dzwigam-swoj-krzyz-z-usmiechem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz