W ostatnich dniach tak zwykli ludzie, jak i część grafików, dziennikarzy i specjalistów od komunikacji publicznej (z wyjątkiem tych mainstreamowo-liberalnych, ma się rozumieć), pastwi się nad nowym logo Konferencji Episkopatu Polski:
Oprócz podobieństwa do innych logo, np. sieci aptek, oraz ubóstwa kreacyjnego, zwraca się uwagę na postępującą laicyzację przekazu kierowanego do sfery publicznej przez Kościół katolicki (i tu mamy odpowiedź na nie zadane wyżej pytanie, dlaczego akurat media mainstreamowo-liberalne pomysł z nowym logiem KEP chwalą). Proces taki rzeczywiście, w mojej opinii, zachodzi, i sprawa logo KEP jest tylko jego emblematyczną ilustracją. Niedawno podobną operację przeprowadziła na przykład Polska Prowincja Dominikanów. Oto przyjęte przez nią i szeroko reklamowane logo jubileuszu 800-lecia Zakonu, obowiązujące w Polsce:
Znowu, nie komentuję „garażowego” wzornictwa i błędów projektowych, na które zwrócili już w Internecie uwagę graficy. Chcę się skupić na innym fakcie: demontowania przez samą hierarchię katolicką religijnego wizerunku Kościoła, stopniowego, acz konsekwentnego usuwania wszystkiego, co się kojarzy z wiarą, pobożnością, aktami religijnymi, zbawieniem wysłużonym przez Chrystusa na Kalwarii... Proces ten trwa od kilkudziesięciu lat (w Polsce — według mnie — od dziesięciu, od śmierci Jana Pawła II) i ostatnio gwałtownie przyspieszył. Jest on oczywiście bliźniaczym odpowiednikiem konsekwentnego wypłukiwania przestrzeni społecznej z chrześcijaństwa w Europie. Mianowicie oryginalny herb Zakonu Dominikańskiego, z którego polskie logo jubileuszu ewidentnie czerpie, wygląda tak:
Przedstawia krzyż, co jest widoczne na pierwszy rzut oka. Z ramionami zakończonymi liliami Andegawenów, bo takie są uwarunkowania historyczne, biało-czarny ze względu na oficjalne kolory Zakonu, ale krzyż. Stat Crux dum volvitur orbis.
Ten krzyż, żeby nie uderzał, nie raził, nie zmuszał do myślenia, został przerobiony na plusik z kolorowymi przecinkami i wmontowany w inne elementy graficzne, żeby zanikł na ich tle.
Dla porównania kilka zagranicznych logo opracowanych przez zagraniczne struktury Zakonu na jubileusz 800-lecia. Wszystkie pochodzą ze zlaicyzowanego Zachodu!
Na Zachodzie znalazłam jeden przykład zlaicyzowanego logo jubileuszu. W tym wypadku jest ono wkomponowane w większą ilustrację, mającą ewidentnie religijny charakter. Samo logo ma wygląd zupełnie świecki i jest, nawiasem mówiąc, podobne do znaku graficznego warszawskich Domów Centrum. Mimo to, w proporcjach liczbowych zachodnie prowincje Zakonu wypadają znacznie lepiej od polskiej.
Proces świadomego i dobrowolnego zastępowania przez hierarchię kościelną religijnych oficjalnych przekazów graficznych świeckimi burzy niesmak i oburzenie, wszyscy oczywiście wiemy, czego jest on świadectwem i jak się to skończy (vide hasło, które powtarzam jak Katon: „Kościół posoborowy zdemontuje się sam”). Jego pierwowzorem jest usuwanie symboli religijnych z elementów identyfikacji wizualnej przez firmy i instytucje świeckie. Takim znanym przykładem jest korporacja ubezpieczeniowa Norwich Union. Przez wiele lat jej symbolem była wieża katedry w Norwich, najsłynniejszego zabytku miasta:
Później została ona zredukowana do znaku w kolorystyce kreskówek, ale jeszcze dość czytelnego:
Kilka lat temu na fali gwałtownych ataków liberalnych na chrześcijaństwo i obecność symboli religijnych w życiu publicznym wieża katedry została zredukowana do:
Tak aby niczego już nie przypominała. Cały proces (później doszła jeszcze zmiana właściciela i nazwy) wyglądał tak:
Nie dziwię się, że dominikanie i Episkopat podążają tą samą drogą. Już wielu komentatorów stwierdziło, że w Kościele katolickim w Europie zachodzi proces korporatyzacji, czyli po prostu zamiany w korpo, przyjęcia kultury organizacyjnej typowej dla wielkich organizacji komercyjnych, wraz z technokratycznym wzorcem zarządzania — opartym na sukcesie i zysku, a nie wartościach. Na pojawienie się tego zjawiska w Polsce skarżyło mi się już kilku znajomych księży, w tym dominikanie (w odniesieniu tak do całego Kościoła, jak i własnego zakonnego podwórka). Pojawiło się pokolenie księży zafascynowanych kulturą korpo i naśladujących ją. Dopóki chodzi tylko o małpowanie korporacyjnego stylu zebrań i język nasycony słówkami typu flipczart, promo kontentu, target itd. (takim czymś mnie poczęstowano na prezentacji biura Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, a kontentem była Ewangelia, którą się teraz promuje, a nie głosi), jest jeszcze śmiesznie, choć zarazem żałośnie (w sumie jest to tylko nowa odsłona lukania bez łindoły niewykształconych galicyjskich imigrantów w Ameryce). Przechodzimy jednak do strachu i przerażenia (phobos kai deimos), kiedy zaczynają do nas docierać opowiastki takie jak następująca (zaręczam, że niestety autentyczna):
Kilka lat temu mój znajomy ksiądz był na zebraniu dla księży zwołanym przez kierownictwo kurii dużej polskiej diecezji. Po zebraniu gadka szmatka. Wysoki urzędnik kurii chwali się, że udało się podpisać korzystną umowę spółki z komercyjnym partnerem zewnętrznym na budowę komercyjnego biurowca na wynajem na cennym gruncie w centrum miasta, uzyskanym od skarbu państwa w ramach odszkodowań dla Kościoła katolickiego. — Po co wam komercyjny biurowiec? — zapytał mój idealistycznie nastawiony znajomy ksiądz. — Jak to po co? Żebyśmy mieli się z czego utrzymywać, gdy wierni odejdą.
Kurtyna.
Autentyk, naprawdę.
Kościół posoborowy zdemontuje się sam.
A wtedy zaczniemy od początku, jak w dowcipie powtarzanym w mojej rodzinie:
Skończyła się III Wojna Światowa. Przeżyło ją dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Mężczyźni pobili się o kobietę i wzajemnie się pozabijali. Wtedy z lasu wychodzi goryl, kładzie jej łapę na ramieniu i mówi: — Skończyła się IV Wojna Światowa. Chodź, zaczniemy od początku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz