czwartek, 1 sierpnia 2013

Patent tolerancyjny czy nowi unici?

Ostatnie posunięcia papieża Franciszka, mające związek z liturgią (wygląd liturgii papieskich podczas Światowych Dni Młodzieży, zakaz celebrowania w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego dla franciszkanów Niepokalanej), spodowowały w katolickim internecie wielką awanturę. Ludzie przywiązani do tradycyjnej lub tylko po prostu godnej i pełnej czci liturgii krytykowali i potępiali papieża, przekraczając niekiedy granice przyzwoitości czy wręcz szacunku i posłuszeństwa należnego głowie własnego Kościoła. Ich z kolei zaatakowali przeciwnicy tradycyjnej liturgii.
Moją szczególną uwagę zwróciła wypowiedź pewnego kapłana dominikańskiego, doktora teologii, który z wielkim zgorszeniem wołał: Jak katolicki portal może publikować czyjąś wypowiedź przypisującą decyzjom papieża wątpliwe, podejrzane intencje w sytuacji, gdy jej autor nie wie, jakie one były? Kapłan ten napominał również po pastersku krytyków papieża na Facebooku, przypominając, że wobec głowy Kościoła należy być posłusznym. Rozbawił mnie ten kapłan dominikański wielce, ponieważ doskonale pamiętam, jak równo rok i trzy miesiące temu na tymże Facebooku sam drwił i szydził publicznie z papieża, iż zgodził się na odprawianie mszy w starym rycie dlatego, że jest już bardzo stary i ma chyzia na punkcie firaneczek i koroneczek, a jak będzie nowy papież, to wszystko wróci do normy (nawiasem mówiąc, prorok jaki czy co?).
Nie on jeden dominikanin zresztą. Dopóki papieżem był Benedykt, kilku innych kapłanów regularnie drwiło z niego na Facebooku pod swoimi nazwiskami, nie ukrywając, że są kapłanami. Teraz zaś leją krokodyle łzy i sypią anatemy na tych, co krytykują papieża Franciszka. Nagle stali się wielkimi obrońcami czci głowy Kościoła. Oczywiście, znam też świeckich, którzy wraz ze zmianą pontyfika przeszli dokładnie odwrotną ewolucję. Jak widać, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Ja osobiście uważam, że pociągnięcia papieża wolno omawiać i racjonalnie krytykować, podawać ich zalety i wady (wg własnej opinii), bo Kościół katolicki nie wyznaje totalitarnego kultu jednostki, natomiast nie można z niego szydzić, wyśmiewać się, przypisywać mu złośliwie złych intencji (to jest grzech w odniesieniu do każdego człowieka) ani podważać jego władzy. I jeśli tradycjonaliści to czynią, to dowodzą mizernej jakości swojego chrześcijaństwa. Jednocześnie jednak, szczerze mówiąc, mam wrażenie, że papież Franciszek także nie jest zupełnie „bez winy”. Przy swoich fantastycznych zaletach ma bowiem tę słabość, iż mało ma zrozumienia dla odmienności wrażliwości liturgicznej i duchowej katolików z innych nurtów duchowości i środowisk kulturowo-historycznych niż jego własne.
Benedykt był związany z duchowością benedyktyńską i jego wiara w dużej mierze wyrażała się w celebrowaniu liturgii. Franciszek jest jezuitą; jest to całkowicie odmienna duchowość, w minimalnym tylko stopniu liturgiczna, bardzo aktywistyczna i „zewnętrzna”. I mam wrażenie, że obecny papież nie do końca potrafi uszanować fakt, iż w Kościele są też inne wrażliwości liturgiczne i inne duchowości niż jego własna. A w Kościele musi być miejsce dla wszystkich: i dla ludzi rozmiłowanych w liturgii i żyjących przede wszystkim oddawaniem w niej chwały Bogu, i dla apostołów aktywistów ciągle w drodze, na placu boju, na jarmarku i na plaży; i dla mistyków i anachoretów, i dla wyrobników miłosierdzia modlących się przez ciężką fizyczną pracę charytatywną. A papież musi być papieżem wszystkich katolików, a nie tylko tych, którzy lubią takie same zewnętrzne formy liturgii i mają takie charyzmaty, jakie on sam lubi i ceni.
Nie chciałabym, żeby nagle okazało się, że teraz w Kościele jest miejsce tylko dla wyznających priorytety nowego papieża. A obawiam się — i uważam, że mam ku temu realne powody — że zmiana pontyfika stanie się dla licznych katolików nienawidzących zwolenników tradycyjnej liturgii hasłem do pogromów tych ostatnich. Niestety, wciąż dominuje mentalność, że większość ma prawo siłą zmusić mniejszość do porzucenia swoich zwyczajów albo wręcz do jej takiej czy innej eksterminacji.
Nie zapominajmy, że w przypadku motu proprio Summorum pontificum nie chodziło o „zamiłowanie zestarzałego papieża do firaneczek i koroneczek”. Gdyby papież senior chciał odprawiać w rycie trydenckim, to mógłby to robić nawet codziennie prywatnie bez żadnego dokumentu, bo mszał Piusa V nigdy nie został unieważniony — stwierdziła to już w 1986 roku specjalna komisja kardynałów powołana przez Jana Pawła II. W rzeczywistości Benedykt stanął w obronie tradycyjnych katolików, prześladowanych od 1970 roku jak unici w carskiej Rosji czy polskie dzieci w Wielkopolsce za pruskiej Hakaty. Summorum pontificum jest w swej istocie „patentem tolerancyjnym” zapewniającym prześladowanej mniejszości „kościoły ucieczki” — coś podobnego do „kościołów pokoju” dla protestantów w Świdnicy i Jaworze na habsburskim Śląsku.
A teraz tradycyjni katolicy boją się, że „popaździernikowa odwilż” się skończyła i nadejdzie „gomułkowska normalizacja”, że znowu zaczną się zakazy i prześladowania. Istotnie — jeszcze raz powtarzam — ich obawy nie są bezpodstawne, bo wrogowie tradycyjnych katolików (nie mówię „nomiści”, bo to nie jest problem NOM-u, tylko nienawiści wobec „innych”; znakomita większość „nomistów” odnosi się do swoich tradycyjnych współbraci tolerancyjnie, a nawet życzliwie) natychmiast zintensyfikowali ataki.
Strach przed ponownym zakazaniem ukochanej liturgii — takie jest, w mojej opinii, źródło niewłaściwych wypowiedzi niektórych tradycjonalistów wobec papieża. Jeśli papież jawnie potwierdzi, że można celebrować liturgię w starych rytach i nie wolno prześladować ich zwolenników (zakazywaniem, utrudnianiem działania w antykościelnym stylu PRL-owskim, szydzeniem, poniżaniem...), to tradycjonaliści staną się jego największymi obrońcami.
Ostatnio papież Franciszek wypowiedział się z entuzjazmem na temat liturgii Kościołów wschodnich — że jest ona taka piękna i duchowa. Cieszę się bardzo, bo sama wysoko cenię Kościoły wschodnie, ich duchowość i liturgie. Ale liczę także na to, że ktoś poinformuje papieża Franciszka, że w Kościele zachodnim również kiedyś była piękna i duchowa liturgia. Wcale nie gorsza i mniej duchowa niż wschodnia. Nowy blask w XVI wieku nadali jej współbracia papieża, jezuici. Owszem, później podupadła, wskutek dwóch stuleci ciężkich antychrześcijańskich wojen, rewolucji i prześladowań. Kościół w Europie musiał walczyć o fizyczne przetrwanie. Ale teraz nic nie stoi na przeszkodzie, żeby te tradycyjne formy liturgiczne — i wspaniałego chrześcijańskiego średniowiecza, okresu najwyższego rozkwitu wysokiej kultury w Europie, i jezuickiego rozkwitu XVI-XVII wieku — przywracać do świetności. A nie tylko biegać do cerkwi i mówić prawosławnym, ormianom czy koptom: „Jacy wy jesteście wspaniali, jaką macie wspaniałą liturgię, jaką macie wspaniałą tradycję, historię, a u nas tylko takie badziewie”. Sami żeście sobie (i niestety, nam) zrobili to badziewie... Z moich obserwacji wynika, że dziwnym trafem „podlizywacze” wobec prawosławia i innych Kościołów wschodnich oraz niszczyciele liturgicznej tradycji łacińskiej to najczęściej te same osoby. Nie dziwi mnie to wcale; jest przecież sprawą znaną, że komuniści zwalczający religię zrobili sobie paraliturgiczne kulty świeckie w formie akademii, pochodów, kultu jednostki itp. Dusza ludzka jest niespokojna, dopóki nie spocznie w Bogu... dlatego ateista tęskni za religią, a popchrześcijanin, niszczyciel liturgii, za podniosłą, duchową i świętą liturgią.
Kiedy katolicy zrozumieją, że w Kościele katolickim musi znaleźć się miejsce i szacunek dla wszystkich katolików? I że ochrona w nim należy się również tradycyjnym katolickim rytom zachodnim, a nie tylko tradycyjnym katolickim rytom wschodnim?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz