Naprawdę nigdy Brat nad sobą nie chlipał?Tak mówi w wywiadzie opublikowanym w „Gościu Niedzielnym” kapucyn o. Jan Marcin Kania, który wraz z kilkoma braćmi, za zgodą przełożonych, żyje wraz z biednymi ludźmi w śląskim familoku i utrzymuje się z żebrania. Chodzi po domach, mówi o Chrystusie i daje o Nim świadectwo swoim sposobem życia.
– Przecież nikt mnie na te ulice nie wysyła! To moja decyzja. W każdej chwili mogę wrócić do klasztoru. Pokusa jest czasem ogromna. Ale przecież żebractwo to specyfika franciszkanów czy dominikanów.
Jasne. Tyle że na Wikipedii… Przecież gdy czytamy, że dominikanie (z całym szacunkiem dla braci kaznodziejów) to „zakon żebraczy”, pojawia się śmiech. Widać, jak głęboka to metafora. Trudno wyobrazić sobie cenionego rekolekcjonistę w białym habicie, który prosi o kromkę chleba.
– Nie chcę nikogo oceniać, pamiętajmy jednak, że Dominik mocno akcentował element życia żebraczego. To był dla niego sposób życia. Franciszek mówił do braci: gdy zabraknie wam pożywienia i będziecie głodni – idźcie żebrać. Dominik poszedł jeszcze dalej: uczynił z żebrania sposób głoszenia Dobrej Nowiny, dotarcia do ludzi! Widział misję cystersów, która wybrała się do katarów i została odrzucona, wracała na tarczy. Powód? Katarzy byli ubodzy, nie mieli nic, więc nie przyjęli słowa głoszonego przez cystersów.
„Dzisiejsze zakony to wspólnoty ojców profesorów, ojców redaktorów, duszpasterzy, liturgistów” – opowiadał mi Rafał Tichy. „Pierwsi dominikanie i franciszkanie byli opluwani na mieście, ponieważ byli obdartusami, nie do strawienia przez społeczeństwo. Rodzina Tomasza z Akwinu zamknęła go nawet w wieży. Chcesz wstąpić do dominikanów? Powinieneś robić w Kościele karierę, a nie wstępować do obdartusów”.
– Dominik zrozumiał, że aby dotrzeć do ludzi z wiarygodnym przekazem, musi stać się żebrakiem. Ruszył w świat o żebraczym chlebie. Akcentował ubóstwo ewangeliczne, nie socjalne!
Zagadnienie to, jak mi się wydaje, nabiera obecnie kluczowego znaczenia. Ludzie w Europie w szybkim tempie ubożeją, a jednocześnie są wyjątkowo wyczuleni na autentyczność świadectwa kapłanów i w ogóle ludzi Kościoła – autentyczność, tzn. zgodność życia z wypowiadanymi słowami.
Nie jest moim celem publiczne wyzłośliwianie się wobec dominikanów; publikuję ten post, bo mam poczucie, że kwestia ubóstwa będzie w nadchodzących latach głównym (oprócz innych znaków wierności charyzmatowi: noszenia habitu w miejscach publicznych oraz pobożnej i pełnej czci liturgii) elementem weryfikującym w oczach ludzi wiarygodność synów świętego Dominika. Nie tylko w Europie zresztą; jeszcze gorzej jest w takich krajach jak Trynidad czy Ukraina, gdzie klasztory dominikańskie to luksusowo wykończone budynki chronione przez wysokie mury, kamery i ochroniarzy, stojące wśród biednych chat czy obszarpanych, zrujnowanych bloków, dających schronienie nad głową miejscowym.
Jednak w wypadku ubóstwa ewangelicznego nie chodzi o żebranie dla samego żebrania. Jest ono (i związane z nim życie z dnia na dzień, w całkowitej zależności od Boga) niezbędnym warunkiem skutecznego głoszenia Jezusa i Jego Królestwa. Wypowiedź ojca Kani dlatego jest tak cenna, że zdołał on to przekonująco powiązać. Historia pokazała, że jest to prawda; powołani do głoszenia niezmiennie od wieków usiłują tej niewygodnej prawdy nie zauważać, a ona złośliwie wciąż wyłazi na wierzch jak śmieci spod dywanu. Wiemy o tym dobrze wszyscy, którzy na co dzień stykamy się z dominikanami: Jak trudno jest braciom oderwać się od swojej celki, salki i zakrystii, i wyruszyć w świat zewnętrzny, do ludzi, do których trzeba się z Chrystusem pofatygować, bo do kościoła sami nie przyjdą. (Zwłaszcza gdy trzeba zejść do lokalizacji mniej prestiżowych niż uniwersytet czy studio telewizyjne). Niby związku logicznego w tym nie ma, ale jakoś ta celka ze sprzętem grającym i salka z luksusowym ekspresem do kawy trzyma jak na gumce.
Wiadomo, że nie da się utrzymać z żebrania objętych ochroną konserwatorską, starych kościołów i klasztorów, które są faktycznie dobrem historycznym i kulturowym całego narodu i cały naród powinien je moim zdaniem utrzymywać. I nie o to chodzi. Chodzi o to, że doświadczenie życia w braku pewności jutra, ze świadomością, że jeśli się nie uprosi dzisiaj jedzenia, to jutro będzie się głodnym, jest niezbędne dla każdego głosiciela Ewangelii. Wiem zresztą, że niektórym dominikanom sytuacja obecnej sytości i pełnego zabezpieczenia przeszkadza i widzą w niej zagrożenie dla swojego życia zakonnego. Może więc dominikanie pójdą śladem kapucynów i polska prowincja powoła dom, który będzie żył z żebrania? I będzie tam regularnie posyłać kolejnych braci, przynajmniej tych, którzy się na to zgodzą?
Potrzeba nowego Dominika.
Ps. Potwierdzeniem moich intuicji są także odpowiedzi, jakie przyszły na konkurs „Po co nam dzisiaj ryt dominikański?”, ogłoszony przez portal rytdominikanski.pl. Można się z nimi zapoznać tutaj. O przyczynach ogłoszenia konkursu pisze Tomasz Dekert na portalu Liturgia.pl.
Ilustracja pochodzi z antykatolickiego bloga Armanda Ryfińskiego, posła Ruchu Palikota; komentarz zapewne od anonimowego internauty, który wrzucił ten demot na demotywatory.pl; samo zdjęcie wydaje się autentyczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz