Dzisiaj mój proboszcz, ks. prałat Tomasz Boroń, zadziwił mnie po raz kolejny. Oto dziecko przyprowadzone do chrztu, takie już dość podrośnięte, zaczęło podczas mszy coraz swobodniej biegać po stopniach prezbiterium. Rodzice i rodzice chrzestni stali sobie spokojnie w pierwszym rzędzie krzeseł, metr dalej, i nie reagowali. I wtedy proboszcz przerwał odczytywanie różnych formuł i powiedział, bardzo grzecznie i kulturalnie: „Może ktoś się zaopiekuje dzieckiem, bo będzie nam tu przez całą mszę biegało?” Zdębiałam. I powietrze stało głuche, milczące, jakby z trwogi oniemiało (dla ostatnich roczników szkolnych: Adam Mickiewicz, „Pan Tadeusz”). Nic się jednak nie stało. Rodzice nie wybiegli z kościoła, nie zrezygnowali z chrztu, tylko wzięli dziecko na ręce i zaczęli go pilnować. Byłam zszokowana. Podobno dzieci katolickie, w odróżnieniu od prawosławnych, muszą swobodnie biegać w ciągu mszy po kościele, bawić się, przekrzykiwać, jeść i ogólnie zachowywać się jak na podwórkowym małpim gaju. (Dzieci prawosławne, jak wiadomo, nie muszą, ale one są inaczej skonstruowane). Słyszałam to od wielu katolickich rodziców, a także licznych księży. Jest to dogmat tak niewzruszony jak skład Trójcy Świętej. I już prawie w niego uwierzyłam... dopóki nie uczestniczyłam we mszy z kilkuletnimi dziećmi Marcela Peresa. Ale cóż, może one jako potomstwo dwojga wybitnych śpiewaków chorałowych z ciągotami tradycyjnymi także są inaczej skonstruowane. Albo sterroryzowane. Jak wiadomo bowiem, rodziny tradycyjne masakrują i perwersyjnie karzą swoje dzieci, aby grzecznie i spokojnie zachowywały się na mszy. Dlatego biedne dzieci znienawidzą chrześcijaństwo, Boga i Kościół, i natychmiast, gdy będą mogły, przestaną chodzić do kościoła, w odróżnieniu od dzieci liberalnych rodziców posoborowych, które, jak wiadomo, nie porzucają wiary i regularnie w życiu dorosłym podtrzymują praktyki religijne.
Tak więc dzieci katolickie po prostu fizycznie nie mogą 45 minut zachowywać się spokojnie, skupiać uwagi na modlitwie i na świętych czynnościach, ich rodzicom zaś broń Boże nie wolno zwracać uwagi, bo byłoby to ich publiczne zawstydzenie, które by ich zraniło. A księdzu nie wypada. Mój prawy rękaw jest mokry od wypłakiwania się kapłanów i braci zakonnych, którzy skarżyli mi się, jak bardzo wrzeszczące i biegające dzieci przeszkadzają im w modlitwie i celebracji liturgii, ale przecież nie mogą, nie mogą, nie wypada! Byli też tacy, co dziękowali mi gorąco, gdy ja podjęłam interwencję (odważyłam się na przełamanie tabu, gdy siedmioletni gówniarz przez całą Modlitwę Eucharystyczną łącznie z Podniesieniem na oczach kilkuset ludzi tuż przed ołtarzem odstawiał breakdance śp. pana Michaela Jacksona). Sami nie mogli tego zrobić, bo się bali, bo nie wypada...
Aż tu nagle mój proboszcz po prostu spokojnie mówi: „Może ktoś się zaopiekuje dzieckiem?” Nie troszcząc się o to, że zapewne całą rodzinę odstręczył od wiary, a matka dziecka wpadnie w depresję i będzie potrzebować długotrwałej terapii.
Po Doksologii zaś, gdy dziecko od kilku minut głośno ryczy, a rodzice nie wyprowadzają go z kościoła, pyta z serdecznością w głosie: „Może Pan pójdzie z dzieckiem do zakrystii?” Po mszy zaś, kiedy już wszystko wróciło do normy, błogosławi rodzinę, składa życzenia, gratuluje... Nic się nie dzieje.
I takie mi dzisiaj przyszło do głowy pytanie: Jak wiadomo, ważnym celem posoborowej reformy liturgii było zwiększenie wspólnotowości przeżywania Eucharystii. Poczucie wspólnoty, a nie indywidualizm, odczuwanie wspólnotowości eucharystycznej itd. Dla zagwarantowania tego poczucia wspólnoty zrezygnowano nawet z wielu świętych i czcigodnych elementów liturgii. Więc dlaczego zasada dobra wspólnoty załamuje się nagle, gdy chodzi o indywidualną osobę (nawet mniej dziecko, a bardziej jego wolnościowo nastawionych rodziców) przeszkadzającą wspólnocie w modlitwie i w celebracji ww. liturgii? Dlaczego obowiązuje zawsze, tylko nie w tym wypadku? I nagle przeskakuje się do zgoła indywidualistycznej zasady Wolnoć Tomku w swoim domku, hulaj dusza, wolno robić, co kto chce?
I chodzi mi po głowie jeszcze jedno pytanie. Czy te matki, które pozwalają swoim dzieciom robić w kościele, co tylko im się żywnie podoba, pozwalają im na to także na przykład w sklepie?
Bo o tym, że Kościół naucza, że dzieci zbyt małych, aby mogły przeżywać Eucharystię, nie trzeba brać w niedzielę do kościoła i można z nimi bez grzechu zostać w domu, już nawet nie chcę wspominać. Jedna matka mi powiedziała: „Bo JA się dobrze czuję z rodziną w kościele, lubię chodzić na mszę i nie przeszkadza MI, że moje dziecko biega i krzyczy”.
Ps. Już nie raz pisałam na blogu o świetnych śpiewakach tradycyjnych, jakimi cieszy się nasza parafia — zarówno chórze męskim, jak i paniach prowadzących śpiew w dni powszednie. I oto pojawiła się okazja posłuchania ich w Krakowie. 17 września nasza parafia będzie prowadzić całonocne czuwanie w kaplicy adoracji w Łagiewnikach i nasi śpiewacy będą tam obecni. Zapraszam do uczestniczenia w modlitwie i śpiewie razem z naszą parafią.
A jaki będzie repertuar?
OdpowiedzUsuńChyba nastąpiło nieporozumienie. Nie chodzi o koncert, tylko o adorację Najświętszego Sakramentu.
UsuńPani Dominiko czy mógłbym prosić o robienie spacji między akapitami - wtedy wygodniej się czyta na monitorze.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Postaram się znaleźć, jak to zrobić.
Usuń