„Przybył do mnie w odwiedziny pewien zakonnik franciszkanin imieniem Alonso Maldonaldo. Żarliwy ten sługa Boży takimi samymi, jak i ja, pałał pragnieniami zbawienia dusz, a mógł je wypełnić czynem, czego mu bardzo zazdrościłam. Niedawno powrócił z Indii zachodnich i opowiadał mi o tych milionach dusz, które tam giną, bo nie ma, kto by je uczył prawdziwej wiary. Miał do nas przemowę, pobudzając nas do pokuty. Potem nas pożegnał. Pozostałam tak przejęta żalem nad zgubą tylu dusz, że prawie odchodziłam od siebie. Udałam się do pustelni i tam zalewając się łzami wołałam do Pana, błagając Go, by mi dał sposób i możność pozyskania jakiejś duszy dla Jego służby, skoro Mu czart tyle ich wydziera. By przynajmniej moja modlitwa, gdy nic więcej uczynić nie mogę, miała przed Nim jakąś ku temu skuteczność. Serdecznie zazdrościłam tym, którym dane jest dla miłości naszego Pana poświęcać się tej wielkiej sprawie, chociażby tysiąc razy mieli narazić się na śmierć...”Dzisiaj wiemy już, że ludzie, którzy bez swojej winy nie poznali Boga, a całe życie szczerze szukali prawdy i żyli zgodnie z nakazami swego sumienia, mogą dostąpić zbawienia. Jednak tysiące i miliony ludzi wokół nas, nasi koledzy, sąsiedzi i nawet najbliżsi, odchodzą od wiary, którą już raz przyjęli wraz z chrztem i innymi sakramentami, będąc przez ileś lat członkami Kościoła. Oni prostą drogą zmierzają w objęcia czarta, nie mają tej wymówki, o której mówi Konstytucja Dogmatyczna o Kościele w numerze 16. I uważam za jedną z największych win dzisiejszego Kościoła — wszystkich katolików, nie wyłączając mnie, że niemal nic nie robi, by tych ludzi ratować. Kościół otwarty naparza się z tradycyjnym, „Fronda” z „Tygodnikiem Powszechnym”, a miliony dusz giną. Księżom wystarczy, że mają swoje owieczki w swoim kościele, w wystarczającej liczbie, by z ofiar starczyło na życie, świeccy zazwyczaj uważają, że takie rzeczy to w ogóle nie ich sprawa, tylko robota księży. Święty Dominik płakał (sic, płakał): Panie, co będzie z grzesznikami? Nie spotkałam jeszcze jego syna, który by się tym problemem jakoś bardziej przejmował. A w każdym razie nie poprzestał na samym przejmowaniu (no dobra, po namyśle dwóch takich przyszło mi do głowy, z czego jeden zmarł dwa lata temu). Dominikanie to zakon specjalnie powołany do nawracania ludzi odchodzących od Kościoła, ale od dawna zajmuje się wszystkim, tylko nie tym. A trudno powiedzieć, by ich pierwotny charyzmat się zdezaktualizował, jak trynitarzy czy rycerzy Grobu Bożego; przeciwnie, jest dziś bardziej aktualny niż kiedykolwiek. Tymczasem regularnie natomiast słyszę, że laicyzacja i sekularyzacja są zwyczajnym, normalnym procesem, nieuniknioną koniecznością dziejową. Próbuje coś robić tylko młodzież: jacyś muzycy mocnego uderzenia, jakieś nowe ruchy kościelne. Ich poetyka nie jest moją bajką, ale odczuwam wobec nich podziw i szacunek za ich gorliwość.
św. Teresa z Avili, Księga fundacji 1,7
„...Mam to przekonanie, że cenniejsza w Jego oczach jest jedna dusza, którą byśmy, z Jego łaski i miłosierdzia naszą pracą i modlitwą Jemu pozyskali, niż wszelkie inne, jakie byśmy mogli oddać Mu usługi”.Obojętność wobec losu naszych braci, którzy odchodzą od Boga i Kościoła, jest naszym wielkim wspólnym grzechem. Nie jest nieuniknioną koniecznością dziejową. Jest naszym zaniedbaniem.
„Zaprawdę nie Twoja w tym wina, Panie mój, jeśli nie umieją wielkich rzeczy zdziałać ci, którzy Cię miłują. Winna temu jedynie małoduszność i nasze tchórzostwo. Nie umiemy się zdobywać na mężne postanowienia, zawsze pełni tysiącznych strachów i względów ludzkich, i dlatego Ty, Boże mój, nie działasz w nas cudów i Twoich wielmożności”.
Ps. Podobnie dręczy mnie, jak mało robimy jako katolicy w Europie, by ochronić naszych braci w Syrii i Egipcie i przerwać rozlew krwi :(
Jeden z naszych wykładowców, ks. prof. Piotr Mazurkiewicz (wybitny politolog i znawca KNS) lubi powtarzać, że sekularyzacja staje się nieunikniona jedynie wtedy, gdy sami (katolicy świeccy i księża) w nią uwierzą. Kiedy godzą się, że "tak musi być", to ów "konieczny proces dziejowy" rzeczywiście staje się faktem. Wystarczy zacząć od zmiany myślenia – a następnie działać tak, jakby ów proces, którego "konieczność" nam wmówiono, nie zachodził.
OdpowiedzUsuńKapitalny wykładowca :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że można spojrzeć na to inaczej. W kocu każdy z nas jest powołany do apostolstwa, nie tylko księża, czy konkretne zakony. Moim zdaniem problem nie tylko leży w tym, że brakuje nawracających, ale i chęci do bycia nawróconym wśród tych, którzy tego wymagają. Szatan ma dzisiaj bardzo skuteczne środki zniechęcające do pójścia z Chrystusem: media wsparte wiedzą psychologiczną i socjologiczną. Moje próby nawracania tych, którzy od Boga odeszli, albo go nie poznali (bo ten, którego znają nie ma z Bogiem nic wspólnego - czysta propaganda) kończą się póki co unikaniem kontaktów ze mną. Myślę sobie, w oparciu o osobiste obserwacje znajomych katolików, że warto zatroszczyć się na początek o nich (nie zapominając sobie samych), bo wielu z nich w poczuciu bezpieczeństwa oddala się od Boga, bo ich wiara podlega erozji za przyczyną tego czym szatan dysponuje. Módlmy się o ducha apostolstwa i do dzieła. A na koniec słowa samego Chrystusa: "Wielu jest powołanych, lecz mało wybranych". Pozdrawiam in Christo!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za literówki - późno już, a dodatkowo miałem kłopoty z moim kontem w google. Z Bogiem!
Usuń