środa, 9 listopada 2011

Czy księża są przyczyną sekularyzacji i co z tego wynika?

I. O gwałtownej sekularyzacji krajów Europy Zachodniej, w wyniku której stały się one w ostatnich kilkudziesięciu latach krajami postchrześcijańskimi, mówi się, że w dużym stopniu przyczynili się do niej księża, którzy wskutek niewłaściwej recepcji dokumentów Soboru Watykańskiego II i reformy liturgicznej początku lat 70. przestali wykonywać tradycyjne praktyki pobożne (takie jak adoracja Najświętszego Sakramentu, spowiedź indywidualna, procesje, częsta Eucharystia itp.) i przekonali wiernych świeckich, że są one przeżytkiem.

Często stawiana jest teza, że podobna jak wcześniej na Zachodzie sekularyzacja następuje w Polsce. Wydaje się, że ostatnio to zjawisko przyspiesza, a 10% głosów dla agresywnie antyklerykalnego ugrupowania Ruchu Palikota w ostatnich wyborach parlamentarnych jest jego czytelnym symbolem.

Dyżurnym powodem sekularyzacji, wymienianym przez media katolickie, jest konsumpcjonizm Polaków. Z kolei media antykatolickie chętnie powołują się na winy hierarchii kościelnej — upolitycznienie, reakcję na katastrofę smoleńską, ustanawianie nieformalnych, wywindowanych cen minimalnych za sprawowanie sakramentów i pogrzebów, skandale majątkowe związane z odzyskiwaniem majątków zabranych przez komunistów i Funduszem Kościelnym, tuszowanie wypadków pedofilii wśród księży itp. Do tych spraw, wałkowanych z upodobaniem przez media, nie będę się odnosić. Interesuje mnie raczej kwestia zaniku pobożności i ewentualnego wpływu księży na sekularyzację wiernych świeckich.

Słyszałam wielokrotnie, że księża krytykowali i wyśmiewali ludzi świeckich (głównie kobiety, oczywiście) spędzających wiele czasu na modlitwie w kościele — i robili to nawet na kazaniach. W twierdzeniu, że kobiety powinny zajmować się w domu mężem, a nie spędzać czas na modlitwach w kościele, lubował się na przykład ojciec Joachim Badeni, mocno lansowany kaznodzieja dominikański. Zetknęłam się też z wypadkami, kiedy księża odmówili zorganizowania nabożeństwa na prośbę wiernych świeckich, choć istniały możliwości lokalowe i personalne — nieszporów niedzielnych, wystawienia Najświętszego Sakramentu czy nabożeństw ku czci świętych w dniu ich wspomnienia liturgicznego, nawet jeśli ich relikwie przechowywane były w danym kościele (sic!).

Znajomi zakonnicy mówią mi, że nie będą chodzić w habicie po ulicy, bo nie mają ochoty się spotkać z jakimiś negatywnymi reakcjami. „Kto się do mnie nie przyzna przed ludźmi...” A dawniej ludzie szli na śmierć czy tortury dla krzyża czy habitu! I jeszcze dziś idą na przykład w Pakistanie, jak Asia Bibi (trzeba podpisywać, to pilne: http://www.gpch.pl/index.php/akcje/48-akcje-wsparcia/575-pomoz-uwolnic-asie-bibi) czy Ayman Nabil Labib (http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/17-latek_zamordowany_za_krzyz_na_reku__16556).

Przekonana była zatem, że tak samo jak wcześniej na Zachodzie, przyczyną obecnej sekularyzacji w Polsce w dużej mierze są księża. Zarówno pod względem utraty pobożności, jak i pod względem komercjalizacji i przyjmowania konsumpcyjnego stylu życia. Podobne opinie wyrażało również kilku moich znajomych księży.

II. Jednakże po przemyśleniu sprawy zmieniłam zdanie. Obecnie sądzę, że księża nie są przyczyną sekularyzacji; są taką samą jej ofiarą jak świeccy — a jedyna różnica jest taka, że w ich wypadku konsekwencje są znacznie bardziej szkodliwe, gdyż pociągają za sobą wiernych świeckich. Oczywiście owce idą za pasterzem, to niewątpliwe. Jednak przyczyny obecnej sekularyzacji społeczności katolickiej w Polsce leżą głębiej i wszystkie mają charakter duchowy. Widzę trzy główne takie przyczyny: brak miłości; brak Ducha Świętego; brak myślenia o śmierci i życiu wiecznym, powodujący w efekcie koncentrację na doczesności i upodobnienie się Kościoła do ideologii socjalistycznych (doczesnego zbawienia).

1. Pierwszym powodem jest brak miłości — dającej motywację, siłę i odwagę do wszelkiego działania. Tekst świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, który jest czytany w Godzinie Czytań z jej wspomnienia 1 października, to locus classicus: „Jedynie miłość porusza członki Kościoła i gdyby ona wygasła, apostołowie nie głosiliby już Ewangelii, męczennicy nie przelewaliby już krwi”.

2. Kolejnym powodem jest moim zdaniem brak należytego „miejsca” Ducha Świętego w duchowości Kościoła zachodniego, łacińskiego. Kładzie on większy nacisk na organizację, przepisy, hierarchiczność, prawo, natomiast działanie Ducha Świętego jest w nim troszkę na dalszym planie. Właśnie z powodu tego różnego zabarwienia duchowego Kościołów wschodniego i zachodniego mówi się o nich czasami w teologii jako o Kościele „Janowym” (gdzie św. Jan Apostoł jest symbolem działania charyzmatycznego i głębokiej kontemplacji) i „Piotrowym”, o ścisłej organizacji i widocznej hierarchiczności. Jest to oczywiście pewne uproszczenie, ale wskazuje na pewien istotny moment.

Prawosławny patriarcha Antiochii Ignacy (Hazim) z Lattaki mówił kilkadziesiąt lat temu o Duchu Świętym w bardzo podobny sposób, jak święta Teresa od Dzieciątka Jezus o miłości: „Bez niego Bóg jest daleko, Chrystus należy do przeszłości, Ewangelia jest martwą literą, Kościół — zwyczajną organizacją, władza — dominacją, misja — propagandą, kult — wspomnieniem, a postępowanie chrześcijańskie — niewolniczą moralnością. Ale w Nim, poprzez nieodłączone ludzkie współdziałanie, świat dźwiga się i jęczy w bólach porodu Królestwa, człowiek zmaga się przeciwko «ciału», Chrystus zmartwychwstały jest tuż obok, Ewangelia jest mocą kształtującą życie, Kościół — znakiem wspólnoty trynitarnej, władza — wyzwalającą służbą, misja — Pięćdziesiątnicą, liturgia — uobecniającą anamnezą i antycypacją, działanie ludzkie doznaje łaski przebóstwienia. Duch Święty sprawia, że nadchodzi Paruzja w sakramentalnej i pełnej mistycznego realizmu epiklezie, powoduje do istnienia, mówi przez proroków, włącza wszystko w dialog, sam będąc «rozlany w sercach» tworzy wspólnotę, pociąga ku powtórnemu przyjściu. On jest «Panem i dawcą życia»”.

Wypowiedź arcybiskupa Ignacego wskazuje moim zdaniem na główną przyczynę kryzysu, obumierania duchowego zachodniego i polskiego katolicyzmu. Gdy nie ma Ducha — liturgia zamienia się w formalną sztampę, która tak mocno odcisnęła się na liturgii przedsoborowej (ten formalizm za przyczynę kryzysu liturgicznego uważa m.in. liturgista Cesare Giraudo, wspomina o nim także papież Jan Paweł II w encyklice Ecclesia de Eucharistia). Duch jest Ogniem i daje życie — bez niego wszystko jest zimne i martwe. I taki jest też obecny Kościół, mimo całej radosnej posoborowej „inwencji twórczej” (więcej na ten temat pisze ojciec Mauro Gagliardi, konsultor Urzędu ds. Papieskich Celebracji Liturgicznych w tekście „Przestrzeganie norm liturgicznych a ars celebrandi”, dostępnym po polsku na stronie Nowego Ruchu Liturgicznego).

Słowa, symbole tracą sens. Usiłujemy przypodobać się światu. Nie mamy odwagi, by być znakiem sprzeciwu. Ksiądz Andrzej Draguła zwrócił uwagę, że orzeczenie trybunału w Strasburgu, że krzyż może wisieć w szkole, bo jest „symbolem biernym”, jest miażdżące dla chrześcijaństwa. Krzyż ma być symbolem aktywnym, ma drażnić, ma być głupstwem dla pogan i zgorszeniem dla żydów, a nie dekoracją, której nikt nie zauważa. Ale to większość z nas, katolików, tak się zachowuje, że krzyż jest często tak postrzegany. Podobnie nierozumny (jak obecnie łagodnie tłumaczony jest w obecnych tłumaczeniach liturgicznych wyraz stultus) komentarz „broniący” krzyża przez rozmywanie jego znaczenia wygłosił niedawno na ten temat na Uniwersytecie Kard. Stefana Wyszyńskiego abp Gianfranco Ravasi.

Jesteśmy letni i jeśli się nie nawrócimy, grozi nam to, co Kościołowi w Laodycei: „Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust”. Pragnienie zawarcia rozejmu z „tym światem” przez nienarażanie się mu przyniesie bowiem odwrotne skutki. Jak niedawno zauważył trafnie Paweł Lisicki w komentarzu pt. „Korzenie polityki antyklerykalnej”, opublikowanym w „Rzeczpospolitej”: „Im Kościół bardziej upodabnia się do świata, im bardziej rezygnuje z tego wszystkiego, co go wyróżniało — osobnego języka, liturgii, obyczajów — tym bardziej musi podlegać tym samym prawom co wszystkie inne instytucje. Dawne przywileje muszą zniknąć. Ba, im szybciej Kościół przystosowuje się do świata, tym większy jest napór, żeby ta różnica między sacrum a profanum całkiem znikła. I tym większa popularność nowych antyklerykalnych ruchów”.

3. Ostatni problem to brak myślenia o śmierci i życiu wiecznym. Czytelnym dla każdego przykładem tego trendu jest zastąpienie wypowiadanych przy sypaniu popiołem w środę popielcową słów „Prochem jesteś i w proch się obrócisz” słowami „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Wyparcie zaś świadomości rychłej i nieuchronnej śmierci powoduje koncentrację na doczesności i, w efekcie, upodobnienie się Kościoła do ideologii socjalistycznych (doczesnego zbawienia).

W dawnych czasach śmierć była stale obecna. Myślało i mówiło się o niej ciągle, a istotnym elementem duchowości były „podręczniki dobrej śmierci” zawierające odpowiednie modlitwy, sposoby przygotowania się do pobożnego umierania, a nawet ćwiczenie go „na sucho”. Było to oczywiście wywołane kruchością ziemskiej egzystencji w czasach, gdy toczyły się ciągłe wojny, a medycyna była w powijakach. Obecnie jednak przesadza się w drugą stronę. W Kościele pojawiła się koncentracja na doczesności; jest ona widoczna nie tylko w komercjalizacji i konsumpcjonizmie tak świeckich, jak i duchownych, lecz także w tekstach dokumentów kościelnych i liturgicznych.

Dobrym przykładem zupełnego odwrócenia perspektyw współczesnej mentalności katolickiej w porównaniu z ewangelicznym (i w ogóle nowotestamentalnym) nauczaniem na temat stosunku doczesnego i przyszłego świata jest 39 numer Konstytucji Duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes Soboru Watykańskiego II: „Słyszymy WPRAWDZIE, że na nic człowiekowi się nie przyda, jeśli cały świat zyska, a siebie samego zatraci. Oczekiwanie JEDNAK nowej ziemi nie powinno osłabiać, lecz ma raczej pobudzać zapobiegliwość, by uprawiać tę ziemię, na której wzrasta owo ciało nowej rodziny ludzkiej”. (przy okazji, cóż za socjalistyczne wyrażenie; potem zaś jest o postępie). Symbolem obecności tego nowatorskiego trendu językowo-teologicznego w liturgii jest dla mnie oracja jutrzni z poniedziałku IV tygodnia: „Ty powierzyłeś ludziom ziemię, aby własną pracą ją przekształcali, oddałeś także na ich usługi energię słońca, spraw, abyśmy dzisiaj pilnie pracowali...”. Podobnym duchem tchnie zresztą niedawno dodana V modlitwa eucharystyczna.

III. Nie zamierzam zakończyć na narzekaniu. Zadajmy pytanie, co możemy w tej sytuacji zrobić? Czy ja mam, czy ty masz na nią realny wpływ? Uważam, że tak. Każdy powinien działać, a nie oglądać się na innych. Jak powiedziała Matka Teresa z Kalkuty, „zło w Kościele to ja i pan”. Po ostatnich wyborach parlamentarnych moi krakowscy świeccy znajomi rozpoczęli na Facebooku akcję modlitwy różańcowej za Polskę. Niektórzy być może uznają to za śmieszne, ale ja tak nie sądzę. To ludzie, którzy do tej pory takich rzeczy nie robili. Nic wspólnego z moherem. I teraz mieli głębokie przekonanie, że tak trzeba. Moje natomiast propozycje są takie:

1. Trzeba modlić się o Ducha i do Ducha, żeby pojawiła się mądra, Boża miłość — nie emocje, które zanikają i mogą prowadzić do groźnych skutków, lecz miłość ogrzewająca ludzi zgodnie z Pawłowym „przygarniajcie siebie nawzajem”, uświęcająca, ciągnąca w górę, zapalająca gorliwość, dająca odwagę wychylania się i ryzykowania, zarażająca innych.

2. Trzeba czytać na temat Ducha Świętego. Można sięgnąć choćby do 3-tomowego dzieła o Duchu Świętym dominikanina Yves’a Congara „Wierzę w Ducha Świętego”, które powstało pod wpływem znajomości z Włodzimierzem Łosskim, wybitnym teologiem prawosławnym, autorem świetnej książki „Teologia mistyczna Kościoła Wschodniego”.

3. Trzeba często modlić się o nawrócenie siebie samego i innych, a także pościć za grzeszników i upadających — w tym otwartych wrogów Boga i chrześcijaństwa, jak Janusz Palikot, Roman Kotliński, Nergal i ich zwolennicy; księży, którzy porzucili lub planują porzucić kapłaństwo, szczególnie znajomych, itd. Szczególnie trzeba się modlić o nawrócenie ludzi aktywnie walczących o swobodną aborcję.

4. Trzeba prosić o przebłaganie dla nas, katolików, za winę zgorszenia, które spowodowaliśmy, i o ratunek Boży dla ludzi, którzy zostali wrogami Kościoła w wyniku zranienia i skrzywdzenia przez ludzi Kościoła. Wielu spośród najgorętszych wrogów Kościoła katolickiego i chrześcijaństwa w Polsce zostało nimi wskutek krzywd doznanych od ludzi Kościoła lub rozczarowania sprzecznością ich czynów z głoszoną nauką; o dużej skali tego zjawiska mówią mi znajomi duszpasterze. Jest to klasyczny grzech zgorszenia — spowodowanie swoim postępowaniem, że inny człowiek stał się gorszy.

5. Trzeba przywrócić mówienie o rzeczach ostatecznych człowieka, o śmierci i sądzie Bożym. O tym, że prawdziwe życie i szczęście czeka nas po drugiej stronie, ale wąska jest droga i ciasna brama, i wielu jest powołanych, a mało wybranych. Od ostatniego soboru Kościół niechętnie o tym mówi. Nie jest cool i nowocześnie mówić ludziom o grzechu i piekle, o odpłacie za swoje czyny, lepiej w kółko miło gawędzić o miłosierdziu Bożym. Take it easy i pełen luz. A tymczasem Bóg jest także sędzią sprawiedliwym, a na końcu czeka każdego z nas Sąd — i o tym też należy pamiętać. O niewłaściwym milczeniu pasterzy, jego przyczynach i skutkach mówili między innymi święty Augustyn i święty Grzegorz Wielki, a teksty te (dostępne w brewiarzu, w Godzinie Czytań z piątku XXIV tygodnia i soboty XXVII tygodnia) są niestety boleśnie aktualne.

„Prochem jesteś i w proch się obrócisz”. Wielką rolę do odegrania mają tu zakonnicy — zgodnie z nauczaniem Kościoła to oni są przecież powołani, aby swoją rezygnacją z wielu rzeczy doczesnych świadczyć przed ludźmi, że prawdziwa ojczyzna jest w niebie (por. choćby adhortację apostolską papieża Jana Pawła II Vita consecrata nr 26). Mają zatem zarówno najszersze możliwości, jak i największą odpowiedzialność, by przerwać trend dorabiania się i urządzania na tym świecie, który rozpowszechnił się w polskim Kościele.

Mocną świadomość realności i bliskości przyszłego, pełnego i szczęśliwego życia w obecności Bożej ma drugi generał dominikanów, błogosławiony Jordan z Saksonii, bezpośredni następca świętego Dominika, gdy pisze swojej przyjaciółce, błogosławionej Dianie Andalo, przeoryszy mniszek w Bolonii, żeby tak bardzo nie rozpaczała z tęsknoty za nim, bo w przyszłym życiu będą ciągle razem. Tego „wychylenia eschatologicznego” powinni się od Jordana uczyć nie tylko zakonnicy, lecz także każdy wierny świecki.

4 komentarze:

  1. Dziękuję. Przeczytałem. Z mieszanymi uczuciami - tak się to mówi (choć nie chodzi tylko o uczucia). Odpowiedź muszę przemodlić, przemyśleć i przespać. Jeśli się uda, to i przegadać z mądrymi.
    Proszę rzeczywiście nie zapominać o doktoracie!
    xłk

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak jak przedmówca, mam mieszane uczucia, tzn. z częścią tez się zgadzam, a z częścią nie.

    Zgadzam się, że Duch Święty jest ożywieniem Kościoła, że jest NIEZBĘDNY do Jego funkcjonowania.
    Że są księża czy zakonnicy, którzy swoim "nowoczesnym" postępowaniem sieją zgorszenie.
    Zgadzam się również, że w polskim i światowym Kościele jest za mało miłości. Coraz bardziej odczuwam szacunek do papieża Jana Pawła II za słowa: "Nie lękajcie się" - bo lęk ludzi wynika wg mnie właśnie z braku miłości dookoła nich...

    Nie zgadzam się natomiast, że mówienie o pilnej pracy na ziemi pachnie socjalizmem. Przecież nacisk na ciężką pracę wprowadzili... protestanci. Zresztą słyszałem ostatnio opinię, że do powstania kapitalizmu przyczyniły się... sekty protestanckie, które mówiły: pracuj ciężko, ale nie wydaj wszystkiego, tylko odłóż na przyszłość, dla dzieci i wnuków.
    Proszę również o komentarz, w jaki sposób V modlitwa eucharystyczna zbytnią uwagę przywiązuje do doczesności.

    OdpowiedzUsuń
  3. 1. Praca nie jest dobra sama z siebie. Ocena moralna pracy, jak każdego czynu ludzkiego, zależy od tego, czy dobra jest jej intencja i przedmiot. Pracownicy obozu w Auschwitz niewątpliwie pilnie pracowali, ale jakoś ich pracy nie pochwalamy...
    2. Najważniejszym celem życia człowieka jest zbawienie - zjednoczenie z Bogiem, a nie praca. Praca może być najwyżej na drugim. "Jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu" (zdaje się, że Augustyn).
    3. Protestanci pilnie pracowali, bo wierzyli, że dobrobyt na tej ziemi jest swego rodzaju gwarantem zbawienia i życia wiecznego. A więc i im chodziło w pierwszym rzędzie o zbawienie! Argument nietrafiony.
    4. W przypadku mojej uwagi dot. Gaudium et spes chodzi mi wyłącznie o to, że zacytowane zdanie odwraca porządek ewangeliczny. Pan Jezus zawsze mówił: "mówiono wam... a Ja wam powiadam..." I mówił właśnie o tym, żeby się nie zajmować tym, co tu, tylko raczej życiem wiecznym. Fragmentów jest wiele. O GŁUPCZE, który zamierzał pobudować większe spichrze, bo zboże mu obrodziło, o liliach niebieskich i ptakach polnych itd. "Szukajcie najpierw królestwa Bożego, a wszystko inne będzie wam przydane". Nauczanie ewangeliczne jest jasne. A czcigodni ojcowie soborowi w tym zdaniu dokładnie je odwracają! Mówiono wam... a my wam powiadamy: zajmijcie się budowaniem dobrobytu na tej ziemi. I tylko o to mi chodzi. Może się wydawać, że to tylko słowa, ale moim zdaniem słowa są ważne, zwłaszcza w przypadku tej rangi nauczania kościelnego.
    4. VME jest zupełnie inaczej zbudowana, niż powinna być zbudowana ME. W największym skrócie, zadaniem liturgii jest swego rodzaju extasis, wciąganie nas do liturgii niebiańskiej, a tu jest "ściąganie" Pana Boga do naszego padołu łez, żeby pocieszył, podtarł nosek itd. Teolodzy liturgii czepiają się też infantylnego sentymentalizmu i naiwnego dydaktyzmu. Zdaje się, że jeden wykładowca Anselmianum napisał na ten temat całą książkę, ale nie udało mi się jej jeszcze zdobyć. W każdym razie warto porównać zdanie po zdaniu VME z Kanonem Rzymskim - niedościgłym wzorem modlitwy eucharystycznej...

    OdpowiedzUsuń
  4. To prawda, dawniej ludzie szli na tortury i śmierć dla krzyża. Jest pytanie, kto z nas byłby dzisiaj gotowy na taką ofiarę. Na pewno są na to gotowi chrześciajnie w krajach muzułmańskich, afrykańskich, w Chinach, Korei Północnej i w innych krajach, gdzie Kościół jest prześladowany. Dlatego też należy im się nasze wsparcie i pomoc. Podobnie jak autorka tego bloga zachęcam do podpisywania petycji międzynarodowej w obronie Asii Bibi (www.callformercy.com), jak również naszej polskiej na stronie:
    http://www.activism.com/pl_PL/petycja/petycja-w-sprawie-uwolnienia-asii-noreen-bibi/35111

    OdpowiedzUsuń