niedziela, 27 listopada 2011

Uwaga! Przebywanie w pobliżu kościoła grozi śmiercią lub kalectwem

Nigdy nie chodzę na mszę do przypadkowych i nie sprawdzonych wcześniej kościołów, bo wiem, że może to grozić kalectwem (słuchu) albo śmiercią (duchową), ale dzisiaj zmuszona niezależnymi okolicznościami poszłam na mszę do kościoła Wszystkich Świętych na pl. Grzybowskim w Warszawie (dane podaję świadomie). Trafiłam na mszę dla dzieci (normalnie uciekam od nich jak diabeł od święconej wody), ponieważ na tablicy nie umieszczono żadnego ostrzeżenia dla wiernych o słabszej konstrukcji psychicznej. W prezbiterium schola dziewczynek z gitarami, szczegóły typowe i nieciekawe. Ale nie brakowało również specialites de la maison:
1. Werset Alleluja został zapodany jako seksualna melorecytacja w stylu "Je t'aime" Serge'a Gainsbourga i Jane Birkin z równie seksualnymi chórkami a la zbliżanie się do orgazmu jako akompaniamentem.
2. Podczas kazania ksiądz prezentował flaszkę szampana, bo chciał dzieciom wbić w pamięć, że adwent rozpoczyna nowy rok liturgiczny (był to główny temat kazania oprócz tego, że mają chodzić na roraty).
3. Podczas prefacji zauważyłam, że facet w świeckim garniturze i komży otwiera tabernakulum z Najświętszym Sakramentem i manipuluje z kielichami z konsekrowanymi komunikantami i hostią. Nie miałam niestety możliwości zapytać, czy ma celebret.
Dla powrotu do równowagi umysłowej i emocjonalnej przetłumaczyłam w dwie godziny nowy, piękny dokument Urzędu ds. Papieskich Celebracji Liturgicznych, poświęcony modlitwom apologetycznym podczas Mszy. Będziecie mogli go wkrótce przeczytać na stronie Nowego Ruchu Liturgicznego.
Ps1. Ciepłe pozdrowienia dla blogera Kronika Novus Ordo.
Ps2. Obrazek pochodzi ze strony pt. Bareizmy wiecznie żywe.

piątek, 25 listopada 2011

Utracona cześć Katarzyny Aleksandryjskiej

Święta Katarzyna Aleksandryjska, dziewica i męczennica, która poniosła śmierć w czasie prześladowań cesarza Maksencjusza na przełomie III i IV wieku, była przez wieki jedną z najbardziej czczonych świętych chrześcijańskich. Zaliczano ją do tzw. 14 świętych wspomożycieli (oprócz Krzysztofa, Barbary, Jerzego, Błażeja, Cyriaka, Małgorzaty, Dionizego, Wita, Idziego, Pantaleona, Achacego, Eustachego i Erazma) i przyzywano jej orędownictwa w bólach gardła i głowy; jest patronką wielu miejscowości i grup zawodowych (w tym kolejarzy).

Jej wizerunki w starych kościołach są bardzo częste — można ją rozpoznać po kole, na którym ją łamano. Jedno z najbardziej popularnych przedstawień średniowiecznych łączy Katarzynę z trzema innymi sławnymi dziewicami-męczennicami jej czasów: Barbarą, Dorotą i Małgorzatą. Gotyckie ołtarze Czterech Świętych Dziewic znajdowały się w wielu kościołach. To właśnie one (ewentualnie zamiast Małgorzaty jest Cecylia lub Łucja). Niektóre z tych ołtarzy przetrwały do dziś (na ilustracji skrzynia główna ołtarza szafowego z Grabowa Królewskiego z ok. 1375 r., jednego z najstarszych w Europie, przechowywana w Muzeum Archidiecezjalnym w Poznaniu).

Także na chrześcijańskim Wschodzie Katarzyna cieszy się „od zawsze” wielką czcią. Tym większą, że jej relikwie znajdują się w sławnym klasztorze na Synaju. W tradycji wschodniej Katarzynie przysługuje ekskluzywny tytuł Wielkomęczennicy.

Dzień świętej Katarzyny Aleksandryjskiej przypada 25 listopada. W liturgii rzymskiej było to dawniej święto III klasy — ranga ta odpowiadała mniej więcej obecnemu wspomnieniu obowiązkowemu. Niestety, mimo ciągłego, żywego kultu święta Katarzyna nie przetrwała szału upraszczania i reformowania liturgii, który ogarnął Kościół łaciński po Soborze Watykańskim II. Została wyrzucona z kalendarza liturgicznego; nie przyznano jej nawet wspomnienia dowolnego. W czterotomowym brewiarzu kapłańskim nie ma o niej wzmianki.

Dwadzieścia lat temu wyznaczono zaś na 25 listopada w diecezjach polskich wspomnienie dowolne bł. Marii Franciszki Siedliskiej, jednej z niezliczonych XIX-wiecznych założycielek zakonów, beatyfikowanych przez Jana Pawła II.

Jako produkt liturgii posoborowej, przed długi czas nie wiedziałam nawet, kiedy przypadał dzień świętej Katarzyny. W końcu powiedzieli mi o tym zaprzyjaźnieni kolejarze, którzy obchodzą wtedy swoje święto i usunięcie ich patronki z kultu liturgicznego szczególnie ich boli.

Jednak dzisiaj mój nastrój się poprawił. Doczytałam się, że watykańska Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów przypomniała sobie w końcu o świętej Katarzynie i po czterdziestu latach „odstawki” wprowadziła możliwość obchodzenia jej wspomnienia dowolnego. Lepszy rydz niż nic. Teksty znajdują się w dodatku do zeszłorocznego wydania brewiarza. Uwzględniła je już Internetowa Liturgia Godzin, natomiast na rozpowszechnienie tej informacji wśród proboszczów trzeba będzie zapewne poczekać; przeszłam się dzisiaj po kilku kościołach w centrum Krakowa i wszędzie obowiązywał dzień powszedni.

Dowiedziałam się też od zaprzyjaźnionego kleryka dominikańskiego, że święta Katarzyna Aleksandryjska jest jedną z patronek kaplicy braci studentów w klasztorze krakowskim. Sądziliśmy, że jest to zapewne pomyłka, gdyż wszystkie pozostałe wizerunki przedstawiają świętych dominikańskich. Brakuje wśród nich Sienenki i najwyraźniej zamiast niej „na krzywy ryj” cześć odbiera Katarzyna Aleksandryjska. Pomyślałam sobie: I dobrze — niech wynagrodzi jej to choć w części brak kultu liturgicznego po Soborze. Jednakże ojciec Wojtek Gołaski po przeczytaniu tego posta nadesłał mi z Estonii następującą wiadomość:


Witam! Św. Katarzyna Aleksandryjska jako patronka kaplicy studentatu to niekoniecznie pomyłka. Jest to święta, która w początkach zakonu była przez dominikanów szczególnie czczona. Jej poczesne wśród świętych ważnych dla zakonu łączone jest z charyzmatem mądrościowym tego ostatniego. Św. Katarzyna była znakiem szczególnego miejsca studium w dominikańskim życiu. Możliwe, że do odsunięcia w cień Katarzyny Aleksandryjskiej w dominikańskich duszach przyczynił się rosnący kult jej dominikańskiej już imienniczki ze Sieny, który po ludzku przyćmił wcześniej wzywaną patronkę. Patronką ufundowanego w XIV wieku przez dominikanów z Danii klasztoru dominikańskiego w Tallinie była właśnie św. Katarzyna Aleksandryjska. Gdy dominikanie powrócili do Tallina w 1996 roku (z prowincji polskiej; była to już trzecia misja, trwająca do dziś; druga miała miejsce w 1 poł. XIX w. i była dziełem prowincji litewskiej), zresztą w bezpośrednie sąsiedztwo swoich starych czternastowiecznych murów, nowy klasztor oddali jednak pod patronat św. Katarzyny ze Sieny, co można uznać za przykład wspomnianego wcześniej zjawiska.

sobota, 19 listopada 2011

Spełnią się wszystkie ich pragnienia

Życie wieczne polega nadto na doskonałym zaspokojeniu pragnień. Każdy zbawiony otrzyma tam więcej, niż spodziewał się i pragnął. Żadne ze stworzeń nie może zaspokoić pragnienia człowieka. Jedynie Bóg może je nasycić i nieskończenie przewyższyć. [...] Ponieważ zaś święci w swojej ojczyźnie w sposób doskonały będą posiadać Boga, wynika stąd jasno, że spełnią się wszystkie ich pragnienia, a chwała przewyższy nawet to, czego się spodziewają. Dlatego Pan mówi: «Wejdź do radości twego Pana». [...]
Wszystko bowiem, co przynosi radość, tam się znajduje w obfitości. Jeśli pożąda się szczęścia, tam znajduje się najwyższe i doskonałe szczęście, ponieważ wywodzi się ono od Boga, który jest najwyższym dobrem: «Rozkosz na wieki po Twojej prawicy».
Życie wieczne polega również na radosnej wspólnocie świętych. Będzie to wspólnota dająca niezrównane szczęście, bo każdy będzie posiadał wszystkie te dobra, które są udziałem wszystkich innych świętych. Każdy zaś będzie radował się szczęściem drugiego jak swoim własnym, bo każdy będzie miłował drugiego jak siebie samego. W ten sposób radość każdego stanie się tak wielka, jak wielka będzie radość wszystkich”.
Tyle święty Tomasz. Nie mogę się już doczekać :)

środa, 9 listopada 2011

Czy księża są przyczyną sekularyzacji i co z tego wynika?

I. O gwałtownej sekularyzacji krajów Europy Zachodniej, w wyniku której stały się one w ostatnich kilkudziesięciu latach krajami postchrześcijańskimi, mówi się, że w dużym stopniu przyczynili się do niej księża, którzy wskutek niewłaściwej recepcji dokumentów Soboru Watykańskiego II i reformy liturgicznej początku lat 70. przestali wykonywać tradycyjne praktyki pobożne (takie jak adoracja Najświętszego Sakramentu, spowiedź indywidualna, procesje, częsta Eucharystia itp.) i przekonali wiernych świeckich, że są one przeżytkiem.

Często stawiana jest teza, że podobna jak wcześniej na Zachodzie sekularyzacja następuje w Polsce. Wydaje się, że ostatnio to zjawisko przyspiesza, a 10% głosów dla agresywnie antyklerykalnego ugrupowania Ruchu Palikota w ostatnich wyborach parlamentarnych jest jego czytelnym symbolem.

Dyżurnym powodem sekularyzacji, wymienianym przez media katolickie, jest konsumpcjonizm Polaków. Z kolei media antykatolickie chętnie powołują się na winy hierarchii kościelnej — upolitycznienie, reakcję na katastrofę smoleńską, ustanawianie nieformalnych, wywindowanych cen minimalnych za sprawowanie sakramentów i pogrzebów, skandale majątkowe związane z odzyskiwaniem majątków zabranych przez komunistów i Funduszem Kościelnym, tuszowanie wypadków pedofilii wśród księży itp. Do tych spraw, wałkowanych z upodobaniem przez media, nie będę się odnosić. Interesuje mnie raczej kwestia zaniku pobożności i ewentualnego wpływu księży na sekularyzację wiernych świeckich.

Słyszałam wielokrotnie, że księża krytykowali i wyśmiewali ludzi świeckich (głównie kobiety, oczywiście) spędzających wiele czasu na modlitwie w kościele — i robili to nawet na kazaniach. W twierdzeniu, że kobiety powinny zajmować się w domu mężem, a nie spędzać czas na modlitwach w kościele, lubował się na przykład ojciec Joachim Badeni, mocno lansowany kaznodzieja dominikański. Zetknęłam się też z wypadkami, kiedy księża odmówili zorganizowania nabożeństwa na prośbę wiernych świeckich, choć istniały możliwości lokalowe i personalne — nieszporów niedzielnych, wystawienia Najświętszego Sakramentu czy nabożeństw ku czci świętych w dniu ich wspomnienia liturgicznego, nawet jeśli ich relikwie przechowywane były w danym kościele (sic!).

Znajomi zakonnicy mówią mi, że nie będą chodzić w habicie po ulicy, bo nie mają ochoty się spotkać z jakimiś negatywnymi reakcjami. „Kto się do mnie nie przyzna przed ludźmi...” A dawniej ludzie szli na śmierć czy tortury dla krzyża czy habitu! I jeszcze dziś idą na przykład w Pakistanie, jak Asia Bibi (trzeba podpisywać, to pilne: http://www.gpch.pl/index.php/akcje/48-akcje-wsparcia/575-pomoz-uwolnic-asie-bibi) czy Ayman Nabil Labib (http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/17-latek_zamordowany_za_krzyz_na_reku__16556).

Przekonana była zatem, że tak samo jak wcześniej na Zachodzie, przyczyną obecnej sekularyzacji w Polsce w dużej mierze są księża. Zarówno pod względem utraty pobożności, jak i pod względem komercjalizacji i przyjmowania konsumpcyjnego stylu życia. Podobne opinie wyrażało również kilku moich znajomych księży.

II. Jednakże po przemyśleniu sprawy zmieniłam zdanie. Obecnie sądzę, że księża nie są przyczyną sekularyzacji; są taką samą jej ofiarą jak świeccy — a jedyna różnica jest taka, że w ich wypadku konsekwencje są znacznie bardziej szkodliwe, gdyż pociągają za sobą wiernych świeckich. Oczywiście owce idą za pasterzem, to niewątpliwe. Jednak przyczyny obecnej sekularyzacji społeczności katolickiej w Polsce leżą głębiej i wszystkie mają charakter duchowy. Widzę trzy główne takie przyczyny: brak miłości; brak Ducha Świętego; brak myślenia o śmierci i życiu wiecznym, powodujący w efekcie koncentrację na doczesności i upodobnienie się Kościoła do ideologii socjalistycznych (doczesnego zbawienia).

1. Pierwszym powodem jest brak miłości — dającej motywację, siłę i odwagę do wszelkiego działania. Tekst świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, który jest czytany w Godzinie Czytań z jej wspomnienia 1 października, to locus classicus: „Jedynie miłość porusza członki Kościoła i gdyby ona wygasła, apostołowie nie głosiliby już Ewangelii, męczennicy nie przelewaliby już krwi”.

2. Kolejnym powodem jest moim zdaniem brak należytego „miejsca” Ducha Świętego w duchowości Kościoła zachodniego, łacińskiego. Kładzie on większy nacisk na organizację, przepisy, hierarchiczność, prawo, natomiast działanie Ducha Świętego jest w nim troszkę na dalszym planie. Właśnie z powodu tego różnego zabarwienia duchowego Kościołów wschodniego i zachodniego mówi się o nich czasami w teologii jako o Kościele „Janowym” (gdzie św. Jan Apostoł jest symbolem działania charyzmatycznego i głębokiej kontemplacji) i „Piotrowym”, o ścisłej organizacji i widocznej hierarchiczności. Jest to oczywiście pewne uproszczenie, ale wskazuje na pewien istotny moment.

Prawosławny patriarcha Antiochii Ignacy (Hazim) z Lattaki mówił kilkadziesiąt lat temu o Duchu Świętym w bardzo podobny sposób, jak święta Teresa od Dzieciątka Jezus o miłości: „Bez niego Bóg jest daleko, Chrystus należy do przeszłości, Ewangelia jest martwą literą, Kościół — zwyczajną organizacją, władza — dominacją, misja — propagandą, kult — wspomnieniem, a postępowanie chrześcijańskie — niewolniczą moralnością. Ale w Nim, poprzez nieodłączone ludzkie współdziałanie, świat dźwiga się i jęczy w bólach porodu Królestwa, człowiek zmaga się przeciwko «ciału», Chrystus zmartwychwstały jest tuż obok, Ewangelia jest mocą kształtującą życie, Kościół — znakiem wspólnoty trynitarnej, władza — wyzwalającą służbą, misja — Pięćdziesiątnicą, liturgia — uobecniającą anamnezą i antycypacją, działanie ludzkie doznaje łaski przebóstwienia. Duch Święty sprawia, że nadchodzi Paruzja w sakramentalnej i pełnej mistycznego realizmu epiklezie, powoduje do istnienia, mówi przez proroków, włącza wszystko w dialog, sam będąc «rozlany w sercach» tworzy wspólnotę, pociąga ku powtórnemu przyjściu. On jest «Panem i dawcą życia»”.

Wypowiedź arcybiskupa Ignacego wskazuje moim zdaniem na główną przyczynę kryzysu, obumierania duchowego zachodniego i polskiego katolicyzmu. Gdy nie ma Ducha — liturgia zamienia się w formalną sztampę, która tak mocno odcisnęła się na liturgii przedsoborowej (ten formalizm za przyczynę kryzysu liturgicznego uważa m.in. liturgista Cesare Giraudo, wspomina o nim także papież Jan Paweł II w encyklice Ecclesia de Eucharistia). Duch jest Ogniem i daje życie — bez niego wszystko jest zimne i martwe. I taki jest też obecny Kościół, mimo całej radosnej posoborowej „inwencji twórczej” (więcej na ten temat pisze ojciec Mauro Gagliardi, konsultor Urzędu ds. Papieskich Celebracji Liturgicznych w tekście „Przestrzeganie norm liturgicznych a ars celebrandi”, dostępnym po polsku na stronie Nowego Ruchu Liturgicznego).

Słowa, symbole tracą sens. Usiłujemy przypodobać się światu. Nie mamy odwagi, by być znakiem sprzeciwu. Ksiądz Andrzej Draguła zwrócił uwagę, że orzeczenie trybunału w Strasburgu, że krzyż może wisieć w szkole, bo jest „symbolem biernym”, jest miażdżące dla chrześcijaństwa. Krzyż ma być symbolem aktywnym, ma drażnić, ma być głupstwem dla pogan i zgorszeniem dla żydów, a nie dekoracją, której nikt nie zauważa. Ale to większość z nas, katolików, tak się zachowuje, że krzyż jest często tak postrzegany. Podobnie nierozumny (jak obecnie łagodnie tłumaczony jest w obecnych tłumaczeniach liturgicznych wyraz stultus) komentarz „broniący” krzyża przez rozmywanie jego znaczenia wygłosił niedawno na ten temat na Uniwersytecie Kard. Stefana Wyszyńskiego abp Gianfranco Ravasi.

Jesteśmy letni i jeśli się nie nawrócimy, grozi nam to, co Kościołowi w Laodycei: „Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust”. Pragnienie zawarcia rozejmu z „tym światem” przez nienarażanie się mu przyniesie bowiem odwrotne skutki. Jak niedawno zauważył trafnie Paweł Lisicki w komentarzu pt. „Korzenie polityki antyklerykalnej”, opublikowanym w „Rzeczpospolitej”: „Im Kościół bardziej upodabnia się do świata, im bardziej rezygnuje z tego wszystkiego, co go wyróżniało — osobnego języka, liturgii, obyczajów — tym bardziej musi podlegać tym samym prawom co wszystkie inne instytucje. Dawne przywileje muszą zniknąć. Ba, im szybciej Kościół przystosowuje się do świata, tym większy jest napór, żeby ta różnica między sacrum a profanum całkiem znikła. I tym większa popularność nowych antyklerykalnych ruchów”.

3. Ostatni problem to brak myślenia o śmierci i życiu wiecznym. Czytelnym dla każdego przykładem tego trendu jest zastąpienie wypowiadanych przy sypaniu popiołem w środę popielcową słów „Prochem jesteś i w proch się obrócisz” słowami „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Wyparcie zaś świadomości rychłej i nieuchronnej śmierci powoduje koncentrację na doczesności i, w efekcie, upodobnienie się Kościoła do ideologii socjalistycznych (doczesnego zbawienia).

W dawnych czasach śmierć była stale obecna. Myślało i mówiło się o niej ciągle, a istotnym elementem duchowości były „podręczniki dobrej śmierci” zawierające odpowiednie modlitwy, sposoby przygotowania się do pobożnego umierania, a nawet ćwiczenie go „na sucho”. Było to oczywiście wywołane kruchością ziemskiej egzystencji w czasach, gdy toczyły się ciągłe wojny, a medycyna była w powijakach. Obecnie jednak przesadza się w drugą stronę. W Kościele pojawiła się koncentracja na doczesności; jest ona widoczna nie tylko w komercjalizacji i konsumpcjonizmie tak świeckich, jak i duchownych, lecz także w tekstach dokumentów kościelnych i liturgicznych.

Dobrym przykładem zupełnego odwrócenia perspektyw współczesnej mentalności katolickiej w porównaniu z ewangelicznym (i w ogóle nowotestamentalnym) nauczaniem na temat stosunku doczesnego i przyszłego świata jest 39 numer Konstytucji Duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes Soboru Watykańskiego II: „Słyszymy WPRAWDZIE, że na nic człowiekowi się nie przyda, jeśli cały świat zyska, a siebie samego zatraci. Oczekiwanie JEDNAK nowej ziemi nie powinno osłabiać, lecz ma raczej pobudzać zapobiegliwość, by uprawiać tę ziemię, na której wzrasta owo ciało nowej rodziny ludzkiej”. (przy okazji, cóż za socjalistyczne wyrażenie; potem zaś jest o postępie). Symbolem obecności tego nowatorskiego trendu językowo-teologicznego w liturgii jest dla mnie oracja jutrzni z poniedziałku IV tygodnia: „Ty powierzyłeś ludziom ziemię, aby własną pracą ją przekształcali, oddałeś także na ich usługi energię słońca, spraw, abyśmy dzisiaj pilnie pracowali...”. Podobnym duchem tchnie zresztą niedawno dodana V modlitwa eucharystyczna.

III. Nie zamierzam zakończyć na narzekaniu. Zadajmy pytanie, co możemy w tej sytuacji zrobić? Czy ja mam, czy ty masz na nią realny wpływ? Uważam, że tak. Każdy powinien działać, a nie oglądać się na innych. Jak powiedziała Matka Teresa z Kalkuty, „zło w Kościele to ja i pan”. Po ostatnich wyborach parlamentarnych moi krakowscy świeccy znajomi rozpoczęli na Facebooku akcję modlitwy różańcowej za Polskę. Niektórzy być może uznają to za śmieszne, ale ja tak nie sądzę. To ludzie, którzy do tej pory takich rzeczy nie robili. Nic wspólnego z moherem. I teraz mieli głębokie przekonanie, że tak trzeba. Moje natomiast propozycje są takie:

1. Trzeba modlić się o Ducha i do Ducha, żeby pojawiła się mądra, Boża miłość — nie emocje, które zanikają i mogą prowadzić do groźnych skutków, lecz miłość ogrzewająca ludzi zgodnie z Pawłowym „przygarniajcie siebie nawzajem”, uświęcająca, ciągnąca w górę, zapalająca gorliwość, dająca odwagę wychylania się i ryzykowania, zarażająca innych.

2. Trzeba czytać na temat Ducha Świętego. Można sięgnąć choćby do 3-tomowego dzieła o Duchu Świętym dominikanina Yves’a Congara „Wierzę w Ducha Świętego”, które powstało pod wpływem znajomości z Włodzimierzem Łosskim, wybitnym teologiem prawosławnym, autorem świetnej książki „Teologia mistyczna Kościoła Wschodniego”.

3. Trzeba często modlić się o nawrócenie siebie samego i innych, a także pościć za grzeszników i upadających — w tym otwartych wrogów Boga i chrześcijaństwa, jak Janusz Palikot, Roman Kotliński, Nergal i ich zwolennicy; księży, którzy porzucili lub planują porzucić kapłaństwo, szczególnie znajomych, itd. Szczególnie trzeba się modlić o nawrócenie ludzi aktywnie walczących o swobodną aborcję.

4. Trzeba prosić o przebłaganie dla nas, katolików, za winę zgorszenia, które spowodowaliśmy, i o ratunek Boży dla ludzi, którzy zostali wrogami Kościoła w wyniku zranienia i skrzywdzenia przez ludzi Kościoła. Wielu spośród najgorętszych wrogów Kościoła katolickiego i chrześcijaństwa w Polsce zostało nimi wskutek krzywd doznanych od ludzi Kościoła lub rozczarowania sprzecznością ich czynów z głoszoną nauką; o dużej skali tego zjawiska mówią mi znajomi duszpasterze. Jest to klasyczny grzech zgorszenia — spowodowanie swoim postępowaniem, że inny człowiek stał się gorszy.

5. Trzeba przywrócić mówienie o rzeczach ostatecznych człowieka, o śmierci i sądzie Bożym. O tym, że prawdziwe życie i szczęście czeka nas po drugiej stronie, ale wąska jest droga i ciasna brama, i wielu jest powołanych, a mało wybranych. Od ostatniego soboru Kościół niechętnie o tym mówi. Nie jest cool i nowocześnie mówić ludziom o grzechu i piekle, o odpłacie za swoje czyny, lepiej w kółko miło gawędzić o miłosierdziu Bożym. Take it easy i pełen luz. A tymczasem Bóg jest także sędzią sprawiedliwym, a na końcu czeka każdego z nas Sąd — i o tym też należy pamiętać. O niewłaściwym milczeniu pasterzy, jego przyczynach i skutkach mówili między innymi święty Augustyn i święty Grzegorz Wielki, a teksty te (dostępne w brewiarzu, w Godzinie Czytań z piątku XXIV tygodnia i soboty XXVII tygodnia) są niestety boleśnie aktualne.

„Prochem jesteś i w proch się obrócisz”. Wielką rolę do odegrania mają tu zakonnicy — zgodnie z nauczaniem Kościoła to oni są przecież powołani, aby swoją rezygnacją z wielu rzeczy doczesnych świadczyć przed ludźmi, że prawdziwa ojczyzna jest w niebie (por. choćby adhortację apostolską papieża Jana Pawła II Vita consecrata nr 26). Mają zatem zarówno najszersze możliwości, jak i największą odpowiedzialność, by przerwać trend dorabiania się i urządzania na tym świecie, który rozpowszechnił się w polskim Kościele.

Mocną świadomość realności i bliskości przyszłego, pełnego i szczęśliwego życia w obecności Bożej ma drugi generał dominikanów, błogosławiony Jordan z Saksonii, bezpośredni następca świętego Dominika, gdy pisze swojej przyjaciółce, błogosławionej Dianie Andalo, przeoryszy mniszek w Bolonii, żeby tak bardzo nie rozpaczała z tęsknoty za nim, bo w przyszłym życiu będą ciągle razem. Tego „wychylenia eschatologicznego” powinni się od Jordana uczyć nie tylko zakonnicy, lecz także każdy wierny świecki.