sobota, 14 lipca 2012

Koniec rewolucji kulturalnej, czyli demitologizacja

W październiku 1989 r. Joanna Szczepkowska ogłosiła, że 4 czerwca 1989 r. nastąpił w Polsce koniec komunizmu. Była to jej subiektywna opinia; sejm był jeszcze kontraktowy, a urząd prezydenta pełnił Wojciech Jaruzelski. Jednak historia pokazała, że Szczepkowska miała rację, mimo że wielu wyśmiewało się z jej demonstracyjki w śp. „Dzienniku telewizyjnym”.
Otóż ja dzisiaj, 14 lipca 2012 r., w rocznicę upadku Bastylii według historii świeckiej, a w dniu wspomnienia świętego Kamila de Lellis, wyznawcy, świętego Justusa, męczennika i świętego Fokasa, męczennika według historii kościelnej, ogłaszam koniec rewolucji kulturalnej w Kościele rzymsko-katolickim.
Bezpośrednim bodźcem do złożenia tej deklaracji programowej było przeczytanie wczoraj na New Liturgical Movement następującej informacji:
We are very happy to announce that each Monday in July Fr. Romaeus Cooney O.Carm. will celebrate the Carmelite Rite Liturgy at St. Joseph’s Church (www.the-latinmass.com), 416 3rd Street, Troy NY. There will also be a Carmelite Rite Missa Cantata on Sunday the 15th to commemorate the Feast of Our Lady of Mount Carmel. Each of these liturgies is at 12pm.

(Do informacji dołączony jest ciekawy artykuł o odrodzeniu rytu karmelitańskiego: kliknąć tutaj)
My z kolei, skromni krakowscy świeccy sympatycy Zakonu Kaznodziejskiego, także dzięki pomocy amerykańskiej (co się dzieje w tej Ameryce? kto by się tego po kraju nieokrzesanych Jankesów spodziewał?) wskrzesiliśmy dwa tygodnie temu w Polsce ryt dominikański (donosiłam już o tym w poście Uff! Udało się!!!).
Rzeczywiście tak mam, że wszystko kojarzy mi się z komuną. Na przykład niektóre działania Konferencji Episkopatu Polski przypominają w moich oczach wypisz wymaluj pociągnięcia Komitetu Centralnego PZPR u schyłku PRL-u, a aksamitne prześladowania wiernych tradycji łacińskiej (czyli zwolenników Mszy trydenckiej) przez część duchowieństwa i hierarchii, wbrew zapisom dokumentów watykańskich (o najnowszym wyczynie abp. Ziemby z Olsztyna można poczytać tutaj) — mniej lub bardziej subtelne prześladowania katolików przez komunę (zakaz procesji Bożego Ciała, brak zgód na budowę nowych kościołów, blokowanie nominacji biskupich itp.).
Jednak czy bezrozumny szał niszczenia własnego dziedzictwa i tradycji ojców, w tym wypadku w zakresie liturgii, który wybuchł w Kościele łacińskim w latach 60., można porównać do czegokolwiek innego niż chińska rewolucja kulturalna albo niszczenie zabytków buddyzmu i islamu przez talibów? Nawet jeżeli nie jest prawdą, co mi opowiadano, że dominikanie na Zachodzie po wprowadzeniu nowego mszału Pawła VI triumfalnie palili stare księgi liturgiczne jak feministki biustonosze, to naprawdę tysiące tych ksiąg, tablic ołtarzowych i szat liturgicznych — ornatów, manipularzy, humerałów itd. — wyrzucono po prostu na śmietnik. Także te stare i zabytkowe.
Mój znajomy widział na Zachodzie w prywatnym domu barek na alkohole przerobiony z zabytkowego tabernakulum kupionego od księdza, który „zmodernizował” kościół. Wypadków barbarzyńskiego rujnowania kościołów przez samych duchownych było po soborze tak wiele, że Watykan był zmuszony wydać instrukcję zakazującą niszczenia wyposażenia kościołów.
Jak powiedział mi kiedyś jeden prawosławny znajomy, w Rosji księgi liturgiczne i wyposażenie cerkwi niszczyli i palili komuniści. I on nie może zrozumieć, jak to możliwe, że w Kościele łacińskim robili to sami katolicy!
Powiedzmy sobie wreszcie szczerze — dokładnie tak samo, z równym entuzjazmem i w imię równie szczytnych idei co bojownicy postępu liturgicznego po ostatnim soborze — działali powstańcy husyccy i rewolucja protestancka. Bez trudu można znaleźć opisy, jak wyglądało wprowadzenie protestantyzmu w Wirtenberdze, Lozannie i tysiącach innych miejscowości: niszczenie ołtarzy i wyposażenia kościołów, palenie ksiąg i szat liturgicznych. Powiedzmy wreszcie wprost, że było to takie samo barbarzyństwo i tak samo nie wypływało z wiary chrześcijańskiej i Ewangelii.
(Wiem, wiem, reforma była dobra, a to były tylko wypaczenia. To też już słyszałam: „Socjalizm tak, wypaczenia nie!”).
Stawiam zatem pytanie: Czy gwałtowne ataki posoborowych reformatorów na elementy liturgii, które pojawiły się w toku historii Kościoła (podkreślenie adoracyjnego charakteru Mszy, centralne miejsce tabernakulum, łacina, sama struktura Mszy, ołtarz przyścienny itd., itp.) oraz ich postulat, by powrócić do „Mszy Kościoła pierwotnego” (tron celebransa w miejscu tabernakulum, porządek Mszy rekonstruowany na podstawie pism Justyna Męczennika, anafora Hipolita itd. — jestem świeżo po nawiedzonym wykładzie prof. Cesarego Giraudo, brrr...) nie przypomina odrzucenia Tradycji przed protestantów i zasady sola scriptura? I kolejne pytanie: a zatem, czy zwolennicy tego archeologizmu liturgicznego nie ocierają się o herezję? Czy ich stanowisko nie jest de facto odrzuceniem wiary w Tradycję?
Szczęśliwie pojawia się tu również element uspokajający: takie tendencje archeologizujące to nic nowego. Odzywają się cyklicznie w historii chrześcijaństwa, podobnie jak trendy judaizujące. A zatem, trawestując kolejne powiedzenie z czasów komuny: Przeżyliśmy już Zwingliego, przeżyjemy Bugniniego!
Powiedzmy sobie szczerze: dobro, jakie miała przynieść cała operacja rozpoczęta przez komisję abp. Bugniniego (nie chodzi przecież tylko o zmiany w mszale i w kalendarzu, lecz przede wszystkim o zrezygnowanie z dotychczasowego, opartego na czci i adoracji typu pobożności liturgicznej, usunięcie wielu nabożeństw i kultu licznych świętych, faktyczne zlikwidowanie chorału gregoriańskiego, zupełne wyeliminowanie własnego świętego języka Kościoła łacińskiego itp.) — nie pojawiło się, a przynajmniej nie w takim zakresie, jakiego reformatorzy oczekiwali.
Podobno Paweł VI, sam osobiście przywiązany do usuwanego dziedzictwa i typu pobożności, uważał, że ruch ten jest bolesny i wiąże się także dla niego z osobistą stratą, ale jest konieczny dla większego dobra, jakim jest przyciągnięcie laicyzującego się i modernizującego świata do wiary. Stawiam tezę, że czas już postawić pytanie: czy papież Paweł się w tym wypadku nie pomylił? Czy nie stało się dokładnie odwrotnie? Czy gwałtowne odebranie ludziom tradycyjnej liturgii nie spowodowało właśnie, że całe ich masy tym szybciej odwróciły się od Kościoła? Czy w Polsce nie uniknęliśmy tego nieszczęścia tylko dlatego, że opatrznościowy Prymas Tysiąclecia, kardynał Stefan Wyszyński, inteligentnie opóźniał i filtrował reformy posoborowe, eliminując ich gwałtowność i najbardziej nieudane elementy? A także dlatego, że istniał wróg zewnętrzny w postaci komunistów, i trzymanie się Kościoła i tradycji było elementem walki z nim? Czy nie dostrzegamy za to tych zjawisk teraz, gdy posoborowa niepisana reguła liturgiczna „hulaj dusza, piekła nie ma” (czy też „zabrania się zabraniać”) rozprzestrzenia się jak ogień w zbożu wśród polskiego kleru?
Nie mam narzędzi, by oceniać kompleksowo (jestem historykiem i jako historyk mam prawo oceniać), ale znam osobiste świadectwo, które wskazuje na odpowiedź: „tak, to był błąd”. Moja daleka ciocia Marie-Louise P., Szwajcarka, rok urodzenia 1918, mieszkająca w Chamoson w Szwajcarii, bardzo blisko Ecône, w którym swoją oblężoną twierdzę założył abp Lefebvre (en passant: on początkowo nie był przeciwnikiem soboru, stał się nim dopiero wtedy, gdy zobaczył na własne oczy, jaki owoc reformy zainspirowane przez Vaticanum II przynoszą!), opowiadała mi, że tak to właśnie wyglądało. To znaczy burzenie i wyrzucanie, zlikwidowanie z dnia na dzień procesji, adoracji, codziennych mszy, spowiedzi usznej... W efekcie wszyscy, po prostu wszyscy w okolicy odeszli od Kościoła i wiary. Świątynie opustoszały. Ciocia widziała to na własne oczy, sama też przestała chodzić do kościoła. Była inteligentną osobą i zrozumiała, na czym polegała istota tego procesu: „Kiedy sami księża, czyli ci, którzy nauczają i prowadzą ludzi, zakwestionowali to wszystko, co Kościół do tej pory przekazywał i praktykował, ludzie doszli do wniosku, że wszystko, co mówił Kościół, to nieprawda”.
Ciocia trafiła w sedno: reforma (czy raczej: rewolucja) posoborowa naruszyła wiarygodność Kościoła jako instytucji zdolnej do przekazania nienaruszonego skarbca wiary. Ludzie, jeżeli chcieli — tak jak moja ciocia — i na ile chcieli, szukali od tej pory Pana Boga i Jezusa na własną rękę, starali się żyć zgodnie z Jego nauką, ale przestali wierzyć, że Kościół jest tą instytucją, która to nauczanie jest w stanie zachować i przekazać (tradere) w nienaruszonym kształcie. Ciocia mówiła, że jedynymi księżmi, którzy nadal wyglądali i działali jak księża, byli lefebryści z Ecône. I te nieliczne jednostki, które postanowiły zostać przy wierze, zjeżdżały do Ecône nawet z bardzo dalekich odległości.
I gdy jako młoda działaczka kościelna, wychowywana w jedynie słusznej ideologii, najeżdżałam na Lefebvre’a jako heretyka i niekatolika, moja zdezeklezjowana ciocia nie pozwalała mi na niego złego słowa powiedzieć.
Na koniec przydługiego tekstu obiecana demitologizacja. Przestańmy wreszcie błędnie mówić, że to były reformy soborowe. Guzik prawda. To nie były reformy soborowe, to była rewolucja posoborowa — i to używając wyrazu „posoborowa” wyłącznie w znaczeniu określenia czasowego. Reforma zmienia kształt czegoś, aby było żywotniejsze i przynosiło lepszy owoc; jest to coś jak profesjonalne przycinanie krzewów owocowych. Rewolucja burzy i niszczy, i pozostawia po sobie pustynię (o tej pustyni mówił o. Łukasz Miśko OP w kazaniu na naszej Mszy śpiewanej w rycie dominikańskim; tekst kazania tutaj).
Rewolucja ta z nauczaniem Soboru miała tyle wspólnego, ile kanciarze z Kantem (trawestując kolejne powiedzenie z czasów PRL-u). Proszę sobie przeczytać Konstytucję o liturgii świętej Sacrosanctum concilium Soboru Watykańskiego II. Jest tam mowa o konieczności zachowania i pielęgnowania czcigodnych starych obrządków, tradycji, łaciny, chorału... (Zresztą, przy okazji, o komunii pod dwiema postaciami też jest mowa — to jest ten jedyny punkt, w którym księża posoborowi stają się nagle en masse zaciekłymi trydentami ;-P). Nie ma tu już miejsca na omawianie tego pięknego dokumentu, który jest równie martwy, czysty i nieużywany jak PRL-owska Konstytucja 1952 r., ale warto go przeczytać i zobaczyć, jak odległy jest jego język i idee od tego, co wyprawiają „w imię soboru” bojownicy liturgicznego postępu.
Nawiasem mówiąc, czy obserwowana w ostatnich dziesięcioleciach liturgiczna „gorączka nowości” i ciągłe powoływanie się na „postęp” i „naukę” nie zalatuje wam jeszcze innym dobrze znanym zapaszkiem? Ogłaszam konkurs, w którym nagrodą będzie czekolada lub dobre piwo, do wyboru! Oto pytania:
1. Co to za dobrze znany zapaszek oraz kto i gdzie mówił o popadaniu w błędy wskutek „gorączki nowości” i pod pozorem „nauki” i „postępu”?
2. Ciągłe reformowanie wszystkiego i stawianie samej konieczności reformy jako wystarczającej przyczyny reformowania to cecha jakiego szkodliwego prądu antykościelnego wg Historii Kościoła ks. B. Kumora?
Odpowiedzi proszę przesyłać do mnie mailem, a nie wpisywać do komentarzy, aby nie odbierać zabawy innym! Wyniki i prawidłowe odpowiedzi podam po rozstrzygnięciu konkursu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz