poniedziałek, 21 lipca 2014

Człowiek i jego roszczenia

Z komentarza Pawła Lisickiego w „Do Rzeczy”: „Jeszcze Kościół nie zginął” do wyników ostatniego liczenia wiernych:

(Tutaj przy okazji wtrąćmy, że sam pomysł liczenia wiernych jest głęboko sprzeczny z Bożym planem — przypomnijmy sobie, co spotkało Dawida za pomysł policzenia Izraela. I nie wątpię, że „światowa” moda na liczenie wiernych w polskim Kościele przynosi podobne owoce, bo Bóg jest wierny i konsekwentny).
Nie jest prawdą, że główną bolączką polskiego Kościoła jest zaangażowanie w politykę lub zbyt powolne dostosowanie się do oczekiwań liberalnej cywilizacji. Większość społeczności chrześcijańskich na Zachodzie dawno już straciła wpływ na politykę. Wspólnoty protestanckie w pełni niemal pogodziły się z rewolucją obyczajową, czego dowodem jest coraz częstsza akceptacja związków homoseksualnych, biskupi katoliccy ograniczają się zwykle do rytualnych sprzeciwów. A mimo tego skala dechrystianizacji i tempo, w jakim wierni odwracają się od chrześcijaństwa, są tam znacznie większe niż w Polsce. Na tle Zachodu Polska pozostaje krajem chrześcijańskim. Nie ma oczywiście jednego czynnika, który tłumaczyłby tak skomplikowane zjawisko społeczne, jakim jest zanik praktyk religijnych. Jednak gdybym sam starał się znaleźć główny powód, to szukałbym go — inaczej niż większość specjalistów — w osłabieniu religijnego przesłania chrześcijaństwa. Chrześcijaństwo ginie wszędzie tam, gdzie zamiast Boga na pierwszym miejscu pojawiają się człowiek i jego roszczenia. Im więcej dostosowania, tym szybsze obumieranie. Może przetrwać, sądzę zatem, tylko Kościół, który przenosi człowieka z tego świata ku temu, co nieskończone, Kościół, który potrafi — przez oddawanie Mu należnej chwały — otwierać się na Boga. Inaczej za kilka lat Polska będzie przypominać Irlandię, Hiszpanię czy Belgię, kraje niegdyś katolickie.
Święte słowa red. Pawła Lisickiego. Zachęcam do przeczytania całego komentarza (podlinkowałam na początku). I trzeba grubym drukiem podkreślić, że zdanie „Chrześcijaństwo ginie wszędzie tam, gdzie zamiast Boga na pierwszym miejscu pojawiają się człowiek i jego roszczenia. Im więcej dostosowania, tym szybsze obumieranie” pasuje również do liturgii. A nawet w pierwszej kolejności odnosi się do liturgii. Liturgia jest szkołą wiary i życia. Od dostosowywania przez liberalny, modernizujący kler liturgii do „potrzeb współczesnego człowieka” zaczął się szybki upadek wiary na Zachodzie. Owszem, wiara słabła już wcześniej; ale działania obłąkanych kościelnych „rewolucjonistów ’68 roku” na Zachodzie spowodowały gwałtowne przyśpieszenie tej utraty wiary. Zmiana była jakościowa, nie ilościowa. Oczywiście intencje były szczytne; ale dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. Drzewo poznaje się po owocach.
Zachęcam do refleksji nad tym, co w ostatnich dziesiątkach lat dzieje się w liturgii katolickiej w Polsce. Jeśli nie zatrzyma się procesu „ufajniania” liturgii, już za jedno pokolenie będzie tak, jak na Zachodzie. To liturgia ma przenosić w pierwszym rzędzie do tego nadprzyrodzonego, o którym red. Lisicki pisze...
Może przetrwać, sądzę zatem, tylko Kościół, który przenosi człowieka z tego świata ku temu, co nieskończone, Kościół, który potrafi — przez oddawanie Mu należnej chwały — otwierać się na Boga”.
I teraz proszę porównać to, co wyprodukowano w tzw. „reformie soborowej” (w rzeczywistości nie mającej z Soborem Watykańskim II wiele wspólnego, a nawet sprzecznej z jego Konstytucją o liturgii Sacrosanctum concilium), z mszą w klasycznym rycie rzymskim oraz liturgiami Kościołów wschodnich. Dlaczego ludzie (katolicy) mówią, że w cerkwi na nabożeństwach jest duch, duchowość, że lepiej się tam modli?
Oczywiście nowa msza jest ważna, jest Ofiarą Eucharystii w sensie teologicznym, sakramentalnym. I nie mówię, że nie ma zalet... Wiele osób mi mówi, że zaspokaja ona ich potrzebę poczucia się wspólnotą, że dobrze się na niej czują, jako „sprawcy”, „uczestnicy”, a nie „widzowie”, że jest dla nich ważne, że mogą sobie śpiewać wesołe, skoczne piosenki, że to poprawia im nastrój. „Dzięki temu lepiej nam się modli, czujemy, że się dobrze modliliśmy”.
Tak, takie są nasze ziemskie, doczesne, zmysłowe potrzeby ludzkie.

Chrześcijaństwo ginie wszędzie tam, gdzie zamiast Boga na pierwszym miejscu pojawiają się człowiek i jego roszczenia”.

Ps. Właśnie wczoraj odkryłam, że nawet liturgiczna ceremonia złożenia ślubów przez mniszkę w klasztorze benedyktynek nie może obejść się bez gitarry. Dziękuję, postoję. Jeśli która chętna na mniszkę — odradzam taki klasztor. Nie ma życia mniszego bez wyciszenia i pokoju wewnętrznego; bez ascezy zmysłów i pozostawienia pewnej pustki, którą będzie mógł zająć Niepomieszczony. A krzykliwe i nerwowe dźwięki gitary używanej na sposób ogniskowo-łupiący (a nie klasyczno-wirtuozowski w stylu muzyki dawnej; sam instrument nic nie winien), pozostawanie w hałasie naszej rozwrzeszczanej i neurotycznej epoki raczej temu nie sprzyja...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz