Dzisiaj, 28 lipca, obchodzona jest 1026. rocznica chrztu Rusi Kijowskiej. W 988 toku władca Kijowa, święty Włodzimierz Wielki, jako pierwszy spośród książąt wschodniej Słowiańszczyzny przyjął chrzest i uznał chrześcijaństwo za religię państwową. Faktycznie wiara chrześcijańska była obecna na terytorium dzisiejszego państwa ukraińskiego od samego początku. Święty papież Klemens I Rzymski, wymieniany w Kanonie Rzymskim, był zesłany na Krym i zmarł tam ok. 102 r. Istniejący przynajmniej od V wieku Kijów znajdował się na szlaku handlowym ze Skandynawii do Bizancjum i chrześcijańscy kupcy i duchowni byli w nim regularnie obecni. Jednak z chwilą chrztu Włodzimierza i jego ślubu z siostrą cesarza bizantyjskiego Bazylego Ruś oficjalnie weszła do grona państw chrześcijańskich, a Kijów stał się miejscem rozkwitu chrześcijańskiej kultury. Świadectwem tego są zachowane do dzisiaj bizantyjskie świątynie z Soborem św. Sofii na czele, Kronika Nestora oraz inne zabytki kultury materialnej, rękopisy historyczne i liturgiczne.
Rok temu w Kijowie odbywały się uroczyste obchody 1025-lecia chrztu Rusi. Znajdowałam się wtedy na miejscu, spędzając wakacje u moich serdecznych przyjaciół, ukraińskich dominikanów, i patrzyłam, jak Putin z Janukowyczem i metropolitą Cyrylem wykorzystują to wydarzenie do wielkiej politycznej pokazówki zwierzchnictwa Moskwy nad „ruskim światem” sięgającym po Białoruś i Mołdawię. Wszystkich nas mdliło z niesmaku.
Kilka miesięcy później, w grudniu, gadałam na Facebooku z moim znajomym, ukraińskim dominikaninem dwóch obrządków, teologiem wykształconym w Rzymie, świetnie mówiącym chyba pięcioma językami, obdarzonym dużą kulturą, erudycją i wiedzą historyczną (Petro Bałog OP — uśmiechy :) i serduszka <3). Trwał już Majdan, a Piotrek był kapelanem jednej z jego sotni. Rozmawialiśmy o tym przeklętym losie naszych narodów, wciśniętych między Berlin a Moskwę, i o tragicznym, czy też żadnym wyborze między dżumą russkiego mira a cholerą Związku Socjalistycznych Republik Europejskich z przewodnią siłą Niemiec i dyktaturą pederastów, aborterów, eutanazistów i kogo tam jeszcze. Przekonywałam go, że jedyną ucieczką od naszego przeklętego położenia geopolitycznego jest odtworzenie — z wyeliminowaniem popełnionych błędów — Rzeczpospolitej Jagiellonów. (Niekoniecznie nawet w formie jednego państwa; wystarczyłby ścisły sojusz polityczny i gospodarczy). Kiedy Polska i Ukraina (wraz z Białorusią, Litwą, Inflantami, a w pewnym momencie także Czechami i wielkimi Węgrami, obejmującymi Słowację i większą część Bałkanów) działały razem, Rosja i Niemcy się nie liczyły, nie mogły nam zagrozić. Piotrek się upierał, że to rozwiązanie jest absolutnie niemożliwe, że nigdy do tego nie dojdzie, że Rosja nigdy nie wypuści Ukrainy ze swoich łap.
Od tamtych obchodów chrztu Rusi minął rok. Tylko rok. W Kijowie od pół roku nie ma Janukowycza i jego złodziejskiej ekipy. Moskwa utraciła 350-letnią dominację nad rozległymi ziemiami ukraińskimi. W Donbasie trwa wojna, ale jej szala przechyla się na stronę sił ukraińskich. Krym zajęty przez Rosję, ale to panowanie jest bardzo labilne. Rosja staje się coraz bardziej niestabilna. Pogrąża się w autorytaryzmie wobec własnych obywateli i coraz silniejszych tendencjach odśrodkowych, które już wkrótce mogą rozerwać łańcuchy „więzienia narodów”.
Na naszych oczach tworzy się nowy porządek geopolityczny Europy, unieważniający ten, który przez ostatnie 300–400 lat dławił narody środkowej Europy, w tym Polaków, w jarzmie imperium rosyjskiego (carskiego/radzieckiego), okresowo w sojuszu z podobnym imperium niemieckim, i umieszczając Warszawę w przeklętych kleszczach Berlina i Moskwy. Jego elementem konstytucyjnym była ugoda perejasławska z 1654 roku.
Nie można zanegować, że pozostają poważne bariery dzielące nas. Krew pomordowanych Polaków woła z ziemi Wołynia i Podola. Woła też krew pomordowanych Ukraińców i ruiny zburzonych cerkwi. O pierwszej mówi się w Polsce, a drugich — na Ukrainie. I nadal próby stworzenia z tych dwóch narracji jednej, i znalezienia pojednania, są w powijakach.
Przez cały okres Majdanu i wojny z Rosją stoję przy moich ukraińskich przyjaciołach i popieram ich walkę o wolność i niepodległość, ale jednocześnie widzę w tym rodzaj jakiejś sprawiedliwości dziejowej — dziejów tego świata, a nie Bożych, oczywiście. Teraz Ukraińcy wiedzą, jak się czuli Polacy we wrześniu ’39. Rosja na Krymie i w Donbasie powtórzyła to, co zrobił ZSRR ze wschodnimi terenami Rzeczypospolitej Polskiej 17 września ’39 i potem. Nie neguję, że z punktu widzenia etnicznego te tereny były ukraińskie, białoruskie i litewskie, a Polacy byli na nich osiedleńcami, ludnością napływową (co prawda przez bite 600 lat mieszkali na tej ziemi, więc zdobyli już chyba sobie prawo obywatelstwa?) — Jednak jest jakąś schizofrenią uważać, że tamto zajęcie siłą (korzystając z jednoczesnego ataku przez Niemcy na Polskę) polskich Kresów przez ZSRR, przyklepane przez społeczność międzynarodową w ’45, było w porządku i się należało, a teraz jest zbrodnia i napaść. Jedno i drugie jest zbrodnią i napaścią, i Polacy doskonale sobie z tego zdają sprawę, choć w swojej masie umieli wybaczyć i wspierają obecnie Ukraińców w ich walce.
Ale mam nadzieję, że jak już Ukraina wygra tę wojnę i obroni swoje terytorium, to refleksja na temat podobieństwa tych dwóch sytuacji się zacznie. Owszem, zwłaszcza dla Litwy posiadanie Wilna jest być albo nie być, o wiele ważniejszym niż Lwów dla Ukrainy. Chodzi jednak o to, aby zmienić narrację i nie pochwalać tego, co się wtedy stało, tzn. mieć świadomość, że tamto również było przestępstwem międzynarodowym. Przy zachowaniu zasady nienaruszalności aktualnych granic państwowych. Polsce również nie opłaca się ruszać granic — bo w takim wypadku nieuchronnie pojawiłaby się kwestia granicy zachodniej i północnej. Można więcej stracić niż zyskać. Mam po prostu nadzieję, że zdążę dożyć tego, że do Lwowa i Stanisławowa, a kiedyś także Grodna i Pińska, będzie się jeździło tak, jak teraz się jeździ na Słowację czy do Niemiec, jak Niemcy mogą jeździć do Wrocławia czy Olsztyna: mijana z boku drogi tabliczka informacyjna, że inne państwo, jak z nazwą rzeki czy miasta. To rozwiąże problem wszelkich rewanżyzmów.
Oczywiście, w tej chwili te wszystkie sprawy trzeba odłożyć na bok. Jeśli Ukraina nie zatrzyma ruskich sołdatów w Donbasie, to za kilka lat będziemy mieli ruskie tanki w Olsztynie i Gdańsku, bo następnym krokiem będzie „przywrócenie sprawiedliwości dziejowej” w odniesieniu do Prus Wschodnich (być może w porozumieniu z Niemcami). A może „ochrona praw ludności rosyjskiej” przebywającej na tych terenach? (Rosjan przebywających z różnych względów w Polsce wcale nie jest w końcu tak mało). Władza w Rosji jest niestabilna i co kilka lat potrzebuje wygranych wojen, by się utrzymać.
Po wtargnięciu Rosji na Krym i do Donbasu uświadomiłam sobie na nowo, że ZSRR = Rosja i to to imperium zła, niezmienne, należy winić za wrzesień ’39. Owszem, lokalna ludność ukraińska i białoruska witała (choć nie cała) „wyzwolicieli” z radością (by wkrótce paść ofiarą stalinowskiego terroru), ale gdyby nie wkroczenie Sowietów, dowodzonych z Moskwy, sama by tych terenów od Polski nie oderwała.
W 2014 roku, 1026 lat po przyjęciu chrztu z Bizancjum, Ruś Kijowska przestaje być częścią Mordoru, cywilizacji turańskiej profesora Konecznego, i wraca do kręgu kultury europejskiej, której zawsze była częścią. Święty Jan Paweł II przypomniał, że Europa oddycha dwoma płucami i bez kultury chrześcijańskiego Wschodu, wywodzącej się od Bizancjum, jej tożsamość i duchowość będą zawsze niepełne. W natłoku obecnych wydarzeń nie od rzeczy będzie poświęcenie godzinki na przypomnienie sobie encykliki Slavorum Apostoli.
Pozostaje jeszcze temat Rosji. Nie jestem wrogiem Rosji. Wysoko cenię rosyjską kulturę, mam przyjaciela Rosjanina i dobrych znajomych Rosjan. Putin i jego agresywna imperialna polityka jest nieszczęściem przede wszystkim dla samych obywateli tego kraju. To Rosjanie pierwsi padają jego ofiarą, podobnie jak Stalin mordował najpierw obywateli ZSRR, a dopiero potem innych. Ustroje się zmieniają, a władze na Kremlu nie. Z całego serca życzę „przyjaciołom moskalom” prawdziwej wolności, w której nie będzie groziło pięć lat więzienia za uczestnictwo w demonstracji, a dochody z bogactw naturalnych będą szły na szkoły, szpitale i drogi, nie na nienasyconą armię. W której poziom życia (nie tylko u wąskiej kasty oligarchów i złodziei u władzy) i rozwój infrastruktury dopędzi choćby Polskę. Obywatele Federacji Rosyjskiej — sto różnych narodów, a nie tylko Rosjanie — zasługują na umiejętne i uczciwe władze, dbające o prawdziwe dobro swego społeczeństwa, a nie pozostawiające po sobie nędzę, krew i trupy.
W kwestii zakończenia epoki Perejasławia i odwrócenia losów Europy bardzo dobry komentarz dał Grzegorz Górny (wpolityce.pl):
Przekreślenie Perejesławia. Taka szansa, przed jaką stoją dziś Ukraińcy, pojawia się raz na dziesięciolecia
Grzegorz Górny
To, co dzieje się na Ukrainie od listopada zeszłego roku, wciąż ogniskuje uwagę Polaków. Krwawe starcia na kijowskim Majdanie, ucieczka prezydenta Janukowycza, aneksja Krymu przez Rosję, konflikt zbrojny w Donbasie, wybór Petra Poroszenki na nowego prezydenta, zestrzelenie malezyjskiego samolotu — w kalejdoskopie tych wydarzeń łatwo umknąć może jednak pewien historyczny proces, który właśnie obserwujemy.
Jesteśmy bowiem świadkami przekreślenia Perejesławia, czyli odwrócenia trendu dziejowego, zapoczątkowanego w 1654 roku. To właśnie wówczas Kozacy pod wodzą hetmana Bohdana Chmielnickiego podpisali tzw. ugodę perejesławską z Moskwą. Od tego czasu Ukraina znalazła się w rosyjskiej strefie wpływów. Mitem założycielskim nowej konstelacji geopolitycznej stało się powstanie Chmielnickiego, które wykopało przepaść między dwoma narodami Pierwszej Rzeczpospolitej. Antidotum na to miał być sojusz Kozaków z Moskwą, oparty na wspólnej tożsamości słowiańsko-prawosławnej.
Nic przez wieki nie było w stanie tego zmienić, żaden wrogi akt ze strony Rosji — ani likwidacja Siczy Zaporoskiej w 1775 roku, ani Wielki Głód w 1933 roku. Wszelkie próby odwrócenia sojuszy, począwszy od unii w Hadziaczu w 1658 roku, a skończywszy na układzie Petlura-Piłsudski w 1920 roku, kończyły się niepowodzeniem. Zawsze brakowało pewnej masy krytycznej, zdolnej odwrócić koło historii. W umysły Ukraińców zbyt silnie było bowiem wdrukowane przeświadczenie o braterskich więzach łączących ich z Rosjanami. Nawet jeśli relacje między nimi były niesprawiedliwe, to nadal pozostawały braterskie. W końcu w każdej rodzinie zdarzają się nieporozumienia i kłótnie. Dla wielu Ukraińców niewyobrażalna była wręcz nawet hipotetyczna możliwość zerwania z Rosjanami, tak bliskimi im etnicznie, językowo, kulturowo i religijnie.
Obecne wydarzenia przynoszą zmianę tej sytuacji. Im bardziej Rosjanie eskalują konflikt, tym mocniej wpływają na kształtowanie się świadomości narodowej Ukraińców, w której komponent antyrosyjski odgrywa coraz ważniejszą rolę. Obraz starszego brata zastąpiony zostaje obrazem mordercy i agresora. Sprzeciw wobec Rosji utożsamiony zostaje ze sprzeciwem wobec nieludzkiego reżimu, z walką o wolność i godność, a na dodatek przypieczętowany przelaną krwią. Na naszych oczach powstaje nowy mit założycielski współczesnej Ukrainy, który wykuwa się w krwawych bojach z moskiewską satrapią.
Niepodległościowe elity ukraińskie zdają sobie sprawę, że stanęły przed szansą, jaka zdarza się raz na dziesięciolecia, a może nawet stulecia. Wystarczy przejrzeć ofertę ukraińskich kanałów telewizyjnych, które wciąż pokazują filmy dokumentalne o zbrodniach rosyjskich, sowieckich i komunistycznych. Jeszcze niedawno, za prezydentury Janukowycza, takich obrazów niemal w ogóle nie pokazywano, preferując raczej lekkie rosyjskie komedie lub filmy akcji. Teraz dominuje inny przekaz: zbyt wiele Moskwa wyrządziła nam krzywd, byśmy mogli razem planować wspólną przyszłość. Musimy być niezależni od Rosji.
W tym kontekście do rangi symbolu urasta fakt aneksji Krymu przez Putina. Przecież półwysep ten został przyłączony do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej w 1954 roku — a więc w 300. rocznicę ugody perejesławskiej — jako znak wiecznego sojuszu rosyjsko-ukraińskiego. Zabranie go teraz przez Rosję to jakby unieważnienie Perejesławia, przekreślenie tej relacji.
Nie trzeba dodawać, że z punktu widzenia polskiej racji stanu jest to proces niezwykle korzystny. Powinniśmy wspomagać Ukraińców, by wyrwali się z rosyjskiej strefy wpływów.
25 lipca 2014
http://wpolityce.pl/polityka/206517-przekreslenie-perejeslawia-taka-szansa-przed-jaka-stoja-dzis-ukraincy-pojawia-sie-raz-na-dziesieciolecia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz