niedziela, 5 października 2014

Taka sobie bajeczka

Cała historia zaczęła się jakoś w połowie Wielkiego Postu, w poniedziałek rano, gdy do klasztoru braci propinatorów w Pikutkowie, pięknego i cieszącego się wielką historią miasta w Kraju Sarmatów, przybyli bracia Kosma i Damian z innego klasztoru należącego do prowincji sarmackiej Zakonu Braci Propinatorów. Mieli zatrzymać się przez tydzień, żeby załatwić jakieś sprawy. Po przyjeździe do klasztoru bracia udali się do igumena, brata Hilperyka, i Kosma bez zmrużenia oka w imieniu obydwu zakonników poprosił go o zgodę na założenie czarnych spodenek w białe wieloryby. Była to jawna bezczelność, bo na ostatniej kapitule prowincji sarmackiej braci propinatorów jednomyślnie uchwalono, że dla zachowania braterskiej jedności i miłości żadnemu z braci nie wolno zakładać czarnych spodenek w białe wieloryby; mogą nosić wyłącznie legginsy w żyrafy. Nie był to wprawdzie oficjalny dokument, tylko ustne ustalenia kuluarowe, ale w Zakonie Braci Propinatorów te dwa sposoby procedowania posiadały równie ważkie skutki prawne. Dlatego wszelkie przejawy niezdrowego zainteresowania spodenkami i wielorybami spotykały się z gwałtownym ostracyzmem opinii publicznej braci i zdecydowanym przeciwdziałaniem przełożonych.
Sprawa spodenek w wieloryby była strasznie śliska. W ostatnich latach do pikutkowskich propinatorów docierało coraz więcej plotek o tym, że wierni świeccy zbierają informacje o czarnych spodenkach w białe wieloryby, a nawet składają pisma z prośbą, by mogli je obejrzeć. Powołują się przy tym na jakiś art. 4 Konstytucji o bieliźnie Soboru Watykańskiego II, twierdzący rzekomo, że „Matka Kościół uznaje za równe w prawach i godności wszystkie prawnie uznane spodenki w wieloryby i chce je na przyszłość zachować i zapewnić im wszelki rozwój”. Bracia propinatorzy doskonale znali nauczanie soborowe i gorliwie propagowali je wśród wiernych; dlatego Hilperyk świetnie wiedział, że takiego artykułu nie ma i być nie może. Co więcej, Sobór Watykański II jawnie zakazał używania wszelkich spodenek w wieloryby i nakazał noszenie wyłącznie legginsów w żyrafy. Nauczono go tego w seminarium propinatorskim. Pyskaci wierni powoływali się na jakąś encyklikę papieża Bożywoja XIV i wywoływali ciągłe kłótnie w Internecie. Było to uciążliwe i męczące; na szczęście pewnego razu jeden z najlepiej wykształconych współbraci Hilperyka rzetelnie odpłacił im pięknym za nadobne. Przedstawił się na poczytnym katolickim forum internetowym jako doktor teologii i wykładowca seminarium duchownego braci propinatorów, a następnie wypalił, że nawet jeśli Bożywój napisał taką encyklikę, bracia propinatorzy i tak zrobią to, co sami postanowią. Tym stwierdzeniem przeciął nużące przepychanki ze świeckimi jak Aleksander węzeł gordyjski. Pismo, które wierni przynieśli Hilperykowi, powołując się na art. 5 encykliki Bożywoja, igumen schował do szuflady i myślał, że będzie miał spokój; problem czarnych spodenek w białe wieloryby w Pikutkowie wydawał się trwale rozwiązany. Aż tu nagle zjawili się ci cholerni Kosma i Damian, którym przecież już w ich własnym klasztorze wielokrotnie zakazywano noszenia spodenek w wieloryby, i zepsuli miłą atmosferę jednomyślnej miłości braterskiej!

***

Brat Symplicjan, liturgista klasztoru, był mocno zasępiony. Tak mocno, że przestała mu smakować wyborna kawa z wysokiej klasy ekspresu w sali telewizyjnej, z której smaku klasztory propinatorów były znane w całym sarmackim Kościele. Profesjonalny ekspres dostępny wyłącznie dla branży HoReCa zdobył jeden z braci dzięki koneksjom rodzinnym. Jednak tego popołudnia do Symplicjana przyszła delegacja wiernych i zgłosiła niezrozumiałe żądanie, by prezbiterzy zakładali stułę pod ornat, a nie nosili ją na nim. Było to jednak tylko hors d’oeuvre, przygotowanie artyleryjskie; bo zaraz w drugim zdaniu, powołując się na stos dokumentów i paragrafów, wierni świeccy poprosili z naciskiem, by usunął z grona ministrantów Zuzię i Franię. W Pikutkowie nie wolno było powoływać kobiet na ministrantów; nie było indultu papieskiego obejmującego diecezję pikutkowską, a te, który istniały, przewidywały, że można to czynić tylko w razie konieczności — gdy brakuje mężczyzn. Trudno było uznać, że jest to wypadek klasztoru propinatorów, gdzie do dyspozycji było codziennie kilkudziesięciu braci oraz kilkuset wiernych świeckich płci męskiej. Propinatorzy nie mieli również dyspensy biskupiej, a co więcej, znając poglądy biskupa, można było z góry oczekiwać, że jej nie otrzymają, nawet gdyby o nią wystąpili. Brat Symplicjan wiedział o tym wszystkim równie dobrze jak delegacja wiernych. „Psiakość, przegrana sprawa” — pomyślał z goryczą i zrobiło mu się jeszcze smutniej. Zuzia i Frania, dwie urocze i dobrze rozwinięte czternastolatki, były protegowanymi brata Ildefonsa. W tym czcigodnym starcze, sławnym propagatorze nauczania Soboru Watykańskiego II i Świętego Papieża Polaka Jana Pawła II, wiele lat wcześniej „Salon”, zwany też Grupą Trzymającą Władzę (nieformalna struktura posiadająca rzeczywisty rząd dusz w Zakonie Braci Propinatorów) rozpoznał Inkarnację Ducha Soboru. Od tej pory brat Ildefons był nie do ruszenia; jego słowo było prawem i stało ponad wszelkimi innymi prawami i zasadami.
Ale następnego dnia rano Symplicjan miał na uniwersytecie w sąsiednim mieście wygłosić przed kilkusetosobowym audytorium liturgistów, teologów i innych kościelnych profesjonalistów kolejny wykład z cyklu „Zasługi braci propinatorów dla podnoszenia jakości liturgii w Kraju Sarmatów”. (Bracia propinatorzy byli gorliwymi propagatorami dobrej liturgii; jeździli po kraju z warsztatami dla księży diecezjalnych i świeckich aktywistów kościelnych, i uświadamiali wszystkich chętnych, ile nadużyć liturgicznych panuje w ich kościołach, a następnie uczyli odprawiania właściwie — z elegancką prostotą, zgodnie z przepisami i w pełnym poszanowaniu dla sacrum). Z tego właśnie powodu, mimo przekonania, że jego wysiłek zda się psu na budę, postanowił jednak poruszyć sprawę Zuzi i Frani na radzie współbraci.
A jednak, wbrew wszelkim przewidywaniom, interwencja Symplicjana odniosła skutek!
Na żądanie zranionego do głębi serca brata Ildefonsa bracia ochoczo przegłosowali, że od tej pory Zuzia i Frania będą stały bliżej ołtarza, a także mają rozpuścić włosy i co kilka minut ostentacyjnie potrząsać grzywami jak rasowi heavymetalowcy na koncercie, tak by wierni mogli łatwiej zrozumieć, jak bardzo grzeszą, gdy występują przeciw świętym prawom równouprawnienia i feminizmu.

***

Delegacja zdążająca do brata Symplicjana zjawiła się u propinatorów w porze, gdy w kościele klasztornym miały się właśnie zacząć publicznie celebrowane nieszpory wspólnoty propinatorskiej. Były one obowiązkowe dla wszystkich braci z wyjątkiem tych, którzy uzyskali od przełożonego dyspensę ze względu na wykonywanie w tym czasie obowiązków duszpasterskich i tym podobnych. Była to rzecz oczywista i zrozumiała — o tym, że dla świadczenia miłosierdzia i służby bliźnim można, a nawet powinno się przerwać modlitwę, nauczali przecież Wincenty a Paulo, Katarzyna Sieneńska, Henryk Suzo oraz wielu innych znanych świętych.
Wierni pragnęli pobożnie pomodlić się na nieszporach przed rozmową z Symplicjanem i dlatego wybrali tę porę. Na furcie klasztornej minęli rozluźnionych i dowcipkujących braci Pankracego, Serwacego i Bonifacego w rurkach, tiszertach ze zdjęciem Lady Gaga i rejbanach. Zmierzali oni właśnie do modnej kawiarni „Wesoły kot”, by przy piwerku i cafe latte z mlekiem sojowym wziąć udział w spotkaniu z szybko zdobywającym popularność młodym warszawskim literatem, laureatem ubiegłorocznej Nagrody Nike i najnowszym bożyszczem sarmackich salonów celebryckich. Zaraz za nimi przemknął w wygodnym dresie wielki miłośnik joggingu, brat Prudencjusz. O Prudencjuszu, który dzięki joggingowi mimo upływu lat wciąż zachowywał nienaganną figurę, krążyły opowieści, że gdy jakiś wierny prosi go o spotkanie i rozmowę, odmawia zawstydzony i pełen winy, tłumacząc się, iż z powodu ostatniego nawału obowiązków zakonnych zawalił modlitwę i musi ją teraz nadrobić. Przyjmowano to ze zrozumieniem — wszyscy bowiem wiedzieli, że na modlitwach klasztornych Prudencjusza niemal nigdy się nie widuje; niewątpliwie ma więc co nadrabiać.
Delegacja wiernych, znająca na pamięć i na wyrywki Kodeks prawa kanonicznego, dokumenty Soboru Watykańskiego II, wszystkie encykliki, adhortacje, konstytucje i motu propria ostatnich trzech papieży, Ogólne Wprowadzenie do Mszału Rzymskiego, a nawet „Reguły i zasady braci propinatorów” (które były co prawda dokumentem o charakterze ściśle wewnętrznym, ale ktoś je kiedyś wystawił na Allegro, więc wierny laikat propinacki bez zważania na cenę natychmiast je wykupił), wiedziała doskonale, że propinatorzy jako kapłani powinni pokazywać się publicznie w stroju duchownym, a jeśli nawet nie, to mają obowiązek przypinania do świeckiego stroju godła zakonu lub innego znaku świadczącego o tym, że należą do Zakonu Braci Propinatorów. Sama jednak była zdania, że przypinanie godła zakonu do wcale fikuśnego i mocno atrakcyjnego (czemu nikt nie mógł zaprzeczyć) zdjęcia Lady Gaga nie byłoby najlepszym pomysłem. Z rurkami, rejbanami i dresem komponowałoby się ono niewiele lepiej. Sprawa została więc pominięta milczeniem, zwłaszcza że ze względu na naturalne prawidła ludzkiej psychiki i komunikacji międzyosobowej po Pikutkowie z prędkością fali uderzeniowej z ust do ust rozchodziła się raczej informacja o tym, że jakiś propinator został napotkany w stroju duchownym, a nie o tym, że był po cywilu.

***

Brat Damazy, ekonom klasztoru, uśmiechał się do siebie. Był naprawdę zadowolony. Właśnie podpisał umowę na wynajem lokalu pod nowy sklep z alkoholami. Oczyma duszy widział szybko zmieniające się cyferki na koncie bankowym klasztoru. Co prawda sklep miał się znajdować tylko jakieś 10 metrów od narożnika kościoła braci propinatorów, a Ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu skutkom alkoholizmu zabraniała sprzedawania alkoholu w odległości mniejszej niż 100 metrów od budynku kultu, Damazy jednak wiedział z doświadczenia, że nie musi się niczego obawiać. W ostatnich latach wynajął już pod sprzedaż lub wyszynk alkoholu sporo innych należących do braci propinatorów lokali, mieszczących się w odzyskanych przez nich kamienicach otaczających kościół i klasztor. Wcześniej mieściły one cukiernię z najlepszymi ciastami w Pikutkowie, jadłodajnię dla studentów, księgarnię, kwiaciarnię, fryzjera i biuro podróży; ale właściciele tych handli nie byli w stanie sprostać regularnie podnoszonym przez propinatorów czynszom, gdyż w kraju panował kryzys. Wystarczające przychody można było osiągnąć tylko na hazardzie, alkoholu i prostytucji, a trudno było przecież oczekiwać, by zakonnicy tolerowali u siebie hazard i prostytucję. I nigdy nie przyszła żadna inspekcja ani żadna gazeta o tym nie pisnęła, nawet antyklerykalna. A choćby nawet, to grzywna za łamanie ustawy o wychowaniu w trzeźwości wynosiła najwyżej ćwierć miesięcznego wpływu za jeden lokal. Tak, Damazy był zadowolony. Był naprawdę gorliwym i troszczącym się o klasztor ekonomem.

***

W ciepły mimo wczesnej wiosny, sobotni wieczór brat Ildefons wertował książkę z wypowiedziami Wielkiego Papieża Polaka. Szykował kazanie na niedzielną mszę i szukał pomysłów. Niewidzącym wzrokiem przeleciał stronę z wypowiedzią, w której Jan Paweł II ze wzruszeniem mówił o latach, gdy wraz z kolegami służył przy ołtarzu na wzór kolegium Apostołów, oraz o wielkim znaczeniu posługi ministranckiej młodych chłopców dla budzenia powołań kapłańskich. Na kolejnej stronie przeczytał: „W dziedzinie wiary i moralności propaguje się prawdziwe herezje, wywołując wątpliwości, zamieszanie i bunt. Nawet liturgia została poddana manipulacjom, pogrążona w intelektualnym i moralnym relatywizmie, aż do permisywizmu włącznie, w którym wszystko jest dozwolone”. Z roztargnieniem przewracał kartki; wszystko przecież już kiedyś czytał. W końcu jednak znalazł coś ciekawego: przemówienie do naukowców zachęcające do zapobiegania katastrofie ekologicznej. Następnego dnia bez trudu wygłosił porywające i poruszające kazanie o wierności nauczaniu Świętego Papieża Polaka, przejawiającej się w segregowaniu śmieci. Ogłoszenia duszpasterskie czytał na jego mszy sam igumen, brat Hilperyk; i tym razem, jak zwykle, Hilperyk napomniał wiernych, by nie ważyli się sprzeciwiać nauczaniu Soboru Watykańskiego II i rozbijać tym samym jedności Kościoła (jak pamiętamy, propagowanie nauczania Soboru było drugim konikiem braci propinatorów oprócz nakłaniania kleru diecezjalnego do podnoszenia jakości liturgii). Z tym rozbijaniem jedności było dobre; poprzedniego dnia Hilperyk przeczytał, że argumentu tego użyli liberalni teolodzy zachodni, którzy usiłowali zablokować ogłoszenie przez Pawła VI encykliki Humanae vitae, i pomyślał, że świetnie się nada także w innych kontekstach. Na koniec zaś igumen tradycyjnie dodał, że nauczania Kościoła nie można traktować jak hipermarketu, z którego wybieramy tylko to, co nam się podoba, a resztę odrzucamy.
Wierni cierpliwie wysłuchali swoich pasterzy (naprawdę szczerze ich lubili). Potem jednak wyszli z kościoła i powiesili na jego frontonie transparent z napisem „Czyńcie, co wam mówią, ale uczynków ich nie naśladujcie, bo sami nie czynią tego, co mówią”. Następnie zaczęli myszkować po pobliskich uliczkach. W promieniu kilkuset metrów od klasztoru braci propinatorów stało ze dwadzieścia innych kościołów. O tym, że Jego Świątobliwość papież Bożywój XIV w wydanej kilka lat wcześniej encyklice napisał, że spodenki w wieloryby mają wielkie znaczenie dla Kościoła i nigdy nie zakazano ich noszenia, a co więcej, taki zakaz byłby nieważny prawnie, i dlatego każdemu kapłanowi wolno to swobodnie czynić, wiedzieli generalnie wszyscy w branży — także ci, którzy sami nosili legginsy w żyrafy. Dlatego, chociaż z powodu zmiany trendów w modzie spodenki w wieloryby nie cieszyły się specjalną popularnością, nikt jednak nie robił trudności z ich zakładaniem, jeśli ktoś przyszedł i o to poprosił; wystarczyło tylko, że pokazał celebret.
Laikat propinatorski był naprawdę dobrze uformowany przez swoich braci. Nie tylko znał na pamięć wszystkie dokumenty i przepisy kościelne, lecz nawet wiedział o istnieniu strasznie sławnego i mądrego propinatora, który kiedyś napisał, że nie we wszystkim należy słuchać przełożonych, gdyż niekiedy polecenia przełożonych są sprzeczne z przykazaniami Bożymi. Podwładni zaś nie podlegają przełożonym we wszystkim, lecz tylko w odniesieniu do jawnych, określonych spraw i gdy takie posłuszeństwo nie sprzeciwia się rozkazowi wyższej władzy.
Kurtyna.

***

A nie, to jeszcze nie był koniec.
Jak łatwo się domyślić, to samo, co wiernym, przyszło do głowy bratu Hilperykowi. „Nie będzie Kosma pluł nam w twarz” — pomyślał z zaciśniętymi zębami igumen i zaraz wpadł na pomysł, że przecież może obdzwonić rektorów wszystkich kościołów w Pikutkowie i ostrzec ich przed Kosmą i Damianem. „Wpłynę na nich, aby pod żadnym pozorem nie pozwalali im nigdy zakładać w swoich kościołach czarnych spodenek w białe wieloryby” — stwierdził.
Przechodząc od razu od słów do czynów, Hilperyk zajrzał do książki telefonicznej. W Pikutkowie i okolicach było około dwustu kaplic i kościołów. Czekało go ciężkie popołudnie. Mimo to nie zaniedbał telefonu do brata Hermenegilda, igumena Kosmy i Damiana. Opisał mu szczegółowo ich zachowanie w Pikutkowie i na wszelki wypadek jeszcze raz go zaklął, by pod żadnym pozorem nie pozwalał im zakładać czarnych spodenek w białe wieloryby.
„Taką sobie bajeczkę” odnalazł w Internecie brat Histrion i dostał histerii. Czuł, jak zalewają go fale palącego, gorzkiego gniewu. Miotał się po celi jak Marek po piekle, bo ciśnienie skoczyło mu do dwustu pięćdziesięciu. Rozjuszony, wysłał do autorki długi i skrajnie emocjonalny list, w którym oskarżył ją, że ma podły charakter, nienawidzi Zakonu Braci Propinatorów i pragnie go zniszczyć. Następnie zrobił wokół sprawy wielką chryję na wewnętrznej liście dyskusyjnej braci propinatorów i wraz z kilkoma innymi najbardziej rozwścieczonymi ustalił, że w celu należytego ukarania winnej i uświadomienia jej rozmiaru jej występku wszyscy bracia propinatorzy wyrzucą ją ze znajomych na Facebooku i od tej pory pod żadnym pozorem nie będą komentować jej wpisów na forach internetowych. „Kara godna prawdziwego gimnazjalisty” — pomyślał Histrion z dumą i satysfakcją.
Co prawda autorkę „Bajeczki” wyrzuciło ze znajomych tylko dwóch propinatorów: on sam i brat Chryzopraz posługujący w Trapezfiku, ale i to wystarczyło, by zrobiło mu się lepiej.
W tym samym czasie Święty Ojciec Propinat, Założyciel Braci Propinatorów cieszący się zasłużonym odpoczynkiem w niebie, siedział na wygodnej, miękkiej chmurce i drapał się po głowie. Zastanawiał się, jak mógłby przekazać swym duchowym synom przebywającym jeszcze na tym doczesnym padole, że powierzając im swą wolę, aby „Reguły i zasady braci propinatorów” nie obowiązywały pod grzechem, pragnął ich wychować do zachowywania ich z miłości synowskiej, a nie niewolniczego lęku — nie zaś do przekonania, że nie trzeba ich wcale przestrzegać.
Jakiś czas później Zuzia zaciążyła z bratem Gerwazym, a Frania z Protazym. Zdaje się, że był to owoc prób asysty liturgicznej do jakiejś szczególnie podniosłej celebry. Brat Ildefons ucieszył się, że udało się tak pięknie wypełnić nakaz Pana o czynieniu sobie ziemi poddaną i podarować Kościołowi nowych członków. Dzięki swoim znajomościom bez trudu załatwił w Watykanie dyspensę od święceń i wyprawił swym owieczkom piękną ślubną ceremonię. Patrzył na zaokrąglony brzuszek Zuzi i myślał z rozrzewnieniem o kruszynie, która rozwijała się pod jej sercem. „Kto wie, może będzie chłopiec... I może... może w przyszłości wstąpi do braci propinatorów!” — uśmiechał się z rozrzewnieniem. „A może się nawet okaże, że będzie nową Inkarnacją Ducha Soboru? Pan Bóg łaskaw!” — przemknęło przez głowę brata Ildefonsa. Jego serce zalała niebiańska radość.

Na weselu byłam,
miód i wino piłam,
i w stanie upojenia
wszystko to zmyśliłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz