czwartek, 16 kwietnia 2015

Rura, kisiel i król Dawid

Ostatni tekst „Rura i kisiel dla Jezusa” niespodziewanie pobił rekordy popularności (ponad 3 tysiące wejść w kilka dni) i wywołał silne reakcje: zarówno pozytywne, jak i negatywne. Z reguły nie dyskutuję z krytykami, bo nigdy nie mam na to czasu, a większość komentarzy sprawia wrażenie, jakby ich autorzy nie przeczytali uważnie tekstu, który krytykują. W tym jednak wypadku zabieram głos, bo ujawniło się kilka ciekawych zjawisk, do których warto się odnieść.
Tekst wywołał oburzenie zwolenników nieskrępowanej tanecznej ekspresji uczuć religijnych, czemu się nie dziwię. Dziwię się natomiast, że ich atak poszedł po linii piętnowania zwolenników przestrzegania przepisów liturgicznych, ponieważ moja argumentacja znajdowała się na zupełnie innej płaszczyźnie. W ogóle nie poruszałam kwestii przepisów liturgicznych, ponieważ ten aspekt sprawy został wyczerpująco omówiony wcześniej na różnych forach dyskusyjnych przez wielu innych dyskutantów. Zbudowałam mój tekst wokół zupełnie innej tezy: „Obie imprezy stanowią dobre świadectwo infantylizacji kultury europejskiej... Obecna kultura europejska jest kulturą zdziecinnienia i wiecznej rozrywki”. Nie ukrywam, że wytoczenie ciężkich armat przeciwko tekstowi, którego się dobrze nie zrozumiało, jest w moich oczach tylko kolejną oznaką niedojrzałości.
Często w krytykach pojawiał się motyw Dawida tańczącego przed Arką i skrytykowanego przez Mikal (2 Sm 6) — z czytelną aluzją, że to ja jestem tą nową ponuracką Mikal, której przeszkadza taniec kultyczny. Nikt jednak z naśladowców króla Dawida nie zauważył, że Dawid tańczył przed Arką raz, ze względu na wyjątkowe święto: sprowadzenie jej do Jerozolimy po odzyskaniu ze świętokradczych rąk filistyńskich. Raz, a nie regularnie. Teza mojego tekstu jest zaś taka, że świadectwem infantylizacji obecnej kultury jest popularność imprez tanecznych organizowanych pod hasłami religijnymi. Popularność, czyli ich wielokrotne powtarzanie. Trzymam się tej tezy i uważam, że jest słuszna, bo forma ekspresji uczuć religijnych popularna w danej kulturze pozwala na wyciąganie wniosków na temat charakteru tej kultury. Można to czynić tak samo wtedy, gdy w danej kulturze formą ekspresji jest składanie ofiar ze zwierząt czy ludzi albo okrutne praktyki pokutne, jak i wtedy, gdy jest nią tańcowanie. Moje wnioski dotyczyły popularności tańcowania, dlatego połączyłam obie imprezy, jedną liturgiczną, drugą nieliturgiczną. Elementem wspólnym był taniec, a nie liturgia, czego niektórzy krytycy skoncentrowani na przepisach liturgicznych nie zauważyli.
Oponenci argumentujący „z Dawida” nie zauważyli jeszcze dwóch błędów logicznych w swoim myśleniu. Po pierwsze, wybrali sobie z Biblii to, co pasuje do ich tezy, i mechanicznie przenieśli to na dzisiejszą sytuację. Nie zauważone pozostały natomiast inne, powiązane z tą opowieścią wydarzenia z historii życia wielkiego króla izraelskiego. Oto w tym samym szóstym rozdziale czytamy, jak niejaki Uzza dotknął Arki, będącej świętym miejscem obecności Najwyższego, chcąc uchronić ją przed spadnięciem z wozu. „I zapłonął gniew Pana przeciwko Uzzie i poraził go tam Bóg za ten postępek, tak że umarł przy Arce Bożej”. Dlaczego, skoro Uzza chciał dobrze? Bo niepowołany dotknął przedmiotu, w którym obecny był sam żywy Bóg. Podobnie Dawid kazał zabić młodzieńca, który na własną prośbę ciężko rannego króla Saula dobił go, aby ten nie wpadł żywy w ręce wrogów. „Powiedział do niego Dawid: «Jak to? Nie bałeś się podnieść ręki, by zabić pomazańca Pańskiego?» Wezwał więc Dawid jednego z młodzieńców i dał rozkaz: «Podejdź i przebij go!» Ten zadał mu cios taki, że umarł”. Dlaczego? Bo osoba króla (nawet złego) była namaszczona, poświęcona, konsekrowana. Nie można podnieść ręki na coś należącego do Boga. Podobnie nawet zwierzę miało umrzeć, jeśli dotknęło się góry Synaj, gdy spoczęła na niej Obecność Boga. Jeśli zatem Arka Pańska była żywą obecnością Boga Najwyższego wśród swego ludu, to tysiąckrotnie bardziej jest nią Najświętszy Sakrament, w którym Bóg prawdziwy jest obecny prawdziwie, rzeczywiście i substancjalnie. Czemu więc w obecności Najświętszego Sakramentu podejmuje się czynności zupełnie niesakralne? I czemu zwolennicy tzw. Komunii świętej do ręki, mamłający w świeckich, niekonsekrowanych i nie puryfikowanych łapskach Najświętsze, Prawdziwe Ciało Pana, milczą o istnieniu tych tekstów? Czy nie zapłonie gniew Pana przeciw nim, jak zapłonął przeciw Uzzie?
Argumentowanie ze Starego Testamentu to obosieczna broń. Nie mówiąc już o tym, że skoro nasze tanecznice liturgiczne tak chętnie się powołują na zwyczaje starożytnego Izraela, to niech pamiętają, żeby zachowywać również przepisy o zakazie uczestniczenia w kulcie w okresie menstruacji oraz wiele innych wesołych atrakcji. Biblia i teologia to nie hipermarket, z którego wybieramy to, co nam się podoba.
Po drugie — przenosząc się z obszaru teologii do nauk społecznych — mechaniczne przenoszenie znaków i symboli z jednej kultury i epoki do innej jest zupełną pomyłką metodologiczną. Interpretacja znaków kulturowych jest zależna od kultury. Niektórzy zwolennicy tańców w kościele powołują się na obecność tańców w liturgiach afrykańskich. Owszem — tylko że w kulturach afrykańskich taniec pełni inną funkcję niż w europejskiej. I nie kto inny, jak sami hierarchowie afrykańscy zwracają na to uwagę. Jeśli nasi drodzy charyzmatycy chcą tańczyć w Europie podczas mszy, bo robi się to w Zanzibarze, to ja apeluję, aby po przyjęciu Komunii św. głośno bekali. Stąd właśnie pod koniec tekstu „Rura i kisiel dla Jezusa” pojawiło się odwołanie do bekania i pierdzenia. Niektórzy obruszyli się z tego powodu, tymczasem powód jest taki, że w kulturze chińskiej, jeśli kto po jedzeniu nie beknie głośno przy stole, to uważany jest za chama. W czym ten znak jest gorszy od tamtego? Dlaczego nasi tancerze religijni nie bekają, skoro tańczą? Jeśli przejmują znaki z innych kultur, to cóż to za wybiórczość i stawianie jednej kultury i znaku ponad drugim?
Z podobnej przyczyny pojawiło się pierdzenie — a właściwie powinno być „popierdywanie”. To jest z kolei aluzja do powieści Kurta Vonneguta Śniadanie mistrzów. Dobry i mądry kosmita, przybyły na Ziemię z planety Margo, chciał ostrzec mieszkańców płonącego domu przed pożarem. Zaczął stepować i popierdywać, bo takie były sposoby porozumiewania się na jego rodzinnej planecie. Niestety pan domu rozwalił mu głowę kijem golfowym, niwecząc nadzieje na zatrzymanie wojen i uleczenie raka. Fatalna pomyłka wynikła z niedociągnięć komunikacji międzykulturowej. Nasi nowocześni współbracia katolicy już stepują (tańczą) w kościele, dlaczego zatem nie mieliby również popierdywać? To również jest znak, którego interpretacja jest zależna od kultury.
Swoją drogą, bardzo mnie rozbawiło, że krytyków konserwatywnych obruszyło akurat bekanie i pierdzenie — czynności czysto fizjologiczne, pozbawione wartości moralnej; nie zareagowali natomiast praktycznie na taniec na rurze, walki w kisielu i mokre podkoszulki — zabawy wywodzące się z klubów go-go i innych przybytków uciechy erotycznej, ani na piwo i wódkę. Te preferencje rodzą w moim kaprawym umyśle zgoła filuterne wnioski ;)

Zachęcam do zapoznania się w wypowiedzią kardynała Arinze, stuprocentowego Afrykanina, dlaczego w Europie nie ma miejsca na taniec podczas liturgii:



I jeszcze wypowiedź Kongregacji ds. Sakramentów i Kultu Bożego, wyczerpująco omawiająca temat: Taniec w liturgii

Organizatorom zaś „Tańca Wielkanocnego” na rynku krakowskim o godzinie 15, zapowiadanego jako mającego ścisły związek ze Świętem Miłosierdzia, serdecznie polecam zapoznanie się z Dzienniczkiem św. siostry Faustyny Kowalskiej. Dowiedzą się z niego, co czciciele Miłosierdzia Bożego powinni czynić o godzinie 15, w godzinie śmierci Jezusa. Dzienniczek w ogóle jest ciekawą lekturą, kompletną odwrotnością wesołego popchrześcijaństwa tak lansowanego w ostatnich latach w Kościele katolickim w Polsce. Ostrzega przed ciężkimi karami dla grzeszników, namawia do nawrócenia, opłakiwania grzechów, eliminowania wad, ćwiczenia cnót, samozaparcia w zdobywaniu zasług, wyrzeczeniach i okazywaniu pokory... A jak surowo oceniała św. Faustyna tańce! Tyle osób ma Faustynę i Miłosierdzie Boże na ustach; może w końcu warto się zorientować, o co naprawdę kaman?
Biada wam, którzy się teraz śmiejecie, albowiem smucić się i płakać będziecie. (Łk 6,25)
Nie chodzi o ponuractwo i cierpiętnictwo, ale może warto zastanowić się, o co chodzi w tych słowach i czym naprawdę jest chrześcijańska radość, o której mówi Nowy Testament?

3 komentarze:

  1. Dziękuję za ten ceny głos! A nadmienię jeszcze; ile to św. Faustyna napisała o posłuszeństwie! Chyba tyle samo co o Miłosierdziu Bożym.

    OdpowiedzUsuń
  2. "why banalize more"
    świetny wywiad i cenny głos!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dominiko, pozwól, że skomentuję Twój wpis własnym wpisem. Muszę przyznać, że mnie zainspirowałaś. :)

    http://wboskimkregu.bloa.pl/2015/04/27/globalizacja-w-kosciele/

    Pozdrawiam,
    Aneta

    OdpowiedzUsuń