piątek, 23 grudnia 2011

Nie mam czasu na wigilię

I tej samej nocy spożyją mięso pieczone w ogniu, spożyją je z chlebem niekwaszonym i gorzkimi ziołami. Nie będziecie spożywać z niego nic surowego ani ugotowanego w wodzie, lecz upieczone na ogniu, z głową, nogami i wnętrznościami. Nie może nic pozostać z niego na dzień następny. Cokolwiek zostanie z niego na następny dzień, w ogniu spalicie. Tak zaś spożywać go będziecie: Biodra wasze będą przepasane, sandały na waszych nogach i laska w waszym ręku. Spożywać będziecie pośpiesznie, gdyż jest to Pascha na cześć Pana.

Pierwotnie w Kościele nie obchodzono świąt Bożego Narodzenia. Uważano, że wszystkie jego treści zawierają się w Święcie Świąt — Zmartwychwstaniu. Gdy zaś w IV wieku je wprowadzono, użyto po prostu formularza liturgicznego ze święta Zmartwychwstania; uważano bowiem, że wydarzenia te są ze sobą ściśle powiązane — Narodzenie wskazuje na Paschę. (Autor naszej kolędy „Mędrcy świata, Monarchowie” przejawił więc rzadką wrażliwość teologiczną, umieszczając w niej słowa: „A proroctwo Jego zgonu już się w świecie szerzy”). Boże Narodzenie miało zatem wigilię i radosną oktawę, podczas której każdego dnia obowiązywał ten sam formularz, gdyż był to właściwie jeden świąteczny dzień rozciągnięty na osiem. Adwent miał natomiast charakter równie pokutny jak Wielki Post, i trwał tyle samo.

W Kościele Zachodnim po świadomości tego związku Bożego Narodzenia z Męką, Śmiercią i Zmartwychwstaniem Pana pozostały jedynie obchodzone w obrębie oktawy święta świętego Szczepana, pierwszego męczennika, w dniu 26 grudnia, i Świętych Młodzianków w dniu 28 grudnia. Nie ma już święta Obrzezania Pańskiego, którym ósmego dnia po Narodzeniu (czyli 1 stycznia), zgodnie z logiką żydowskiego i ewangelicznego kalendarza, kończyła się oktawa. Później przemianowano je na Imienia Jezus, a podczas Wielkiej Rewolucji Liturgicznej zlikwidowano je całkiem, przenosząc nie wiedzieć czemu na jego miejsce z 11 października ustanowione w 1931 roku święto Bożej Rodzicielki Maryi (jak ja lubię to hipermarketowo-marketingowe podejście Kościoła rzymskiego — wszystko trzeba nieustannie zmieniać, przerabiać i modernizować, żaden produkt nie może być w sprzedaży dłużej niż przez mgnienie oka; jeśli tylko klient zdąży się do niego przyzwyczaić, należy go natychmiast wycofać i zastąpić jakiś innym, oczywiście znowu opatrzonym krzyczącym napisem NOWOŚĆ! UJ! NOVINKA!).

Kościoły Wschodnie, przywiązane do tradycji, nadal świętują Boże Narodzenie tak samo jak przez całe wieki. W Adwencie obowiązuje post; nie jada się żadnych produktów zwierzęcych, nawet nabiału, a ryby tylko w soboty i niedziele. W dniu Wigilii post jest najsurowszy; jedynym większym posiłkiem jest kolacja, podczas której powinno się jeść jedynie kutię — gotowane zboże z miodem i bakaliami (jest to pamiątka wydarzenia z IV wieku, gdy zgodnie z legendą cesarz Julian Apostata nakazał skazić całą żywność na targach Konstantynopola krwią zwierząt zabitych na ofiarę bożkom; na szczęście dzięki Bożej interwencji chrześcijanie dowiedzieli się o tym i kupili na posiłek wyłącznie zboże). Nie ma wielogodzinnego ucztowania przy stole uginającym się od rzekomo postnych potraw. Atmosfera czuwania i wyczekiwania na przyjście Pana trwa do północy, kiedy rozpoczyna się Pasterka; za to od razu po niej rozpoczyna się świętowanie i ucztowanie — z nieobecnymi od kilku tygodni wędlinami i wszelkimi innymi przysmakami.

Dzięki zachowywaniu tradycji chrześcijanie wschodni (przynajmniej ci niezeświecczeni) ocalają Adwent oraz unikają przejedzenia w Wigilię. Poza tym jednak czyhają na nich te same pułapki co na katolików. Jak wyczytałam, dla dwóch trzecich Polaków najważniejsze podczas świąt jest bowiem spędzanie czasu w gronie rodzinnym, natomiast aspekt religijny ma znaczenie tylko dla około 30 procent. Nic więc dziwnego, że prasa pełna jest teraz porad, jak się obżerać, by się nie rozchorować, i jak przetrwać te trudne dni. Oto artykuł z brytyjskiego The Sun, udostępniony przez Onet:

Krótki podręcznik przetrwania świąt
Najpewniej już szykujemy się psychicznie do corocznej świątecznej awanturki nad przypalonym indykiem. Badanie z 2010 roku wykazało, że 40 proc. z nas uważa Boże Narodzenie za stresujące i męczące przedsięwzięcie, a jedna czwarta spodziewa się co najmniej jednej kłótni w okresie świątecznym [...] — Jesteśmy pod presją, bo wszyscy po raz kolejny usiłujemy odtworzyć stereotypową idylliczną scenkę bożonarodzeniową, którą mamy w głowach, a jednocześnie okrążyć wielkim łukiem upierdliwą ciotkę — mówi Cary Cooper, profesor psychologii i zdrowia w Lancaster University. — W dzisiejszych czasach rodziny nie spędzają ze sobą wiele czasu, więc taka sytuacja może przypominać małżeństwo z przymusu [...] Mama jest wkurzona, bo tata zapomniał kupić „odpowiednie nadzienie”. Pokręcona kuzynka gotuje się z wściekłości, bo jej wegańskie ciasto orzechowe wygląda fatalnie, a brat ma muchy w nosie, bo bratankowie biją się jego ulubionymi adidasami. [...] Jesteś przejedzona i masz kaca, już ci się skończyły pomysły na tematy miłych pogawędek, a dzieci są sflaczałe jak pęknięte baloniki, bo zrozumiały, że św. Mikołaj przyjdzie znowu dopiero za rok. Ściany wokół ciebie jak gdyby się zacieśniają [...] — Kłótnia dobrze robi — mówi prof. Cooper. — Oznacza, że rodzina nie jest ci obojętna i nie spędzasz z nią nudnych, uprzejmych godzin jak z obcymi ludźmi. Paradoksalnie może nawet was do siebie zbliżyć.

Gazeta Wyborcza troszczy się o handlowców:

Apel do klientów: Nie przehandlujcie pierwszej gwiazdki
Nie czekajmy ze świątecznymi zakupami do ostatniej chwili. Zróbmy je w Wigilię do 14, by sprzedawcy jak najszybciej mogli wrócić do swoich rodzin — apeluje Solidarność. Ale czy klienci posłuchają? [...] A jednak interes w Wigilię się kręci. Agnieszka Górka, kierowniczka Biedronki przy rondzie Starołęka, opowiada, że rok temu sklep w Wigilię przeżył oblężenie: — Odwiedziło nas 1,7 tys. klientów. To dużo, bo w powszedni dzień jest ich ok. 2,2 tys. A przecież w Wigilię pracujemy krócej. Najbardziej żal mi dziewczyn na kasach, zanim zamkniemy sklep, nie mają już na nic siły. A przecież muszą wrócić do domu i podać kolację.

Z kolei (również w Wyborczej) pan Jerzy Sawka wszem i wobec ogłasza:

Osobiście zrywam ze świąteczną tradycją
Wyzwoliłem się ze świątecznego terroru. Nie będzie żadnej wigilii, nie będzie lepienia pierogów z kapustą. Żadnych prezentów nie chcę i sam ich nie dam. Nie cierpię całej tej przedświątecznej krzątaniny, tysięcy ludzi w sklepach, poszukiwania prezentów, stania w kolejkach, sprzątania w domu, dylematów z wybieraniem podarunków. Już swoje odfajkowałem, jak dzieci były małe. Dla nich święta miały sens, bo był Mikołaj, były prezenty, była choinka, byli dziadkowie, wujkowie, ciotki. Teraz są dorosłe (lub prawie) i ja przez lata wtłaczałem je w rytuał, do którego — czułem przez skórę — stosunek mają podobny do mojego. [...] Uf, nie muszę łazić po sklepach. Nie będę trzymał w wannie tego nieszczęsnego karpia. Nie będę odtwarzał z CD kolęd, których pełnych słów nie znamy, a jedynie pierwsze zwrotki i refreny. Nie będę stroił choinki, a przede wszystkim nie będę się stresował. [...] Od teraz będę dawał prezenty komu i kiedy będę chciał, z rodziną i przyjaciółmi spotykał się wtedy, kiedy wszyscy będziemy mieli na to czas i ochotę. A specjalne święta urządzę sobie w czerwcu, bo bardzo lubię ten miesiąc.


Wyznania pana Sawki wcale mnie nie gorszą. Przeciwnie, uważam, że ma w stu procentach rację. Jeśli w centrum świąt Bożego Narodzenia nie ma Narodzin Boga-Człowieka, to kończy się to — musi się skończyć — właśnie tak. Ja też przez długie lata świąt Bożego Narodzenia serdecznie nie znosiłam. I podobnie w końcu zbuntowałam się. Przestałam brać udział w pseudobożonarodzeniowej farsie: ściskaniu się w tłumie w sklepach przybranych krasnoludami w czerwonych kubrakach i kolędami puszczanymi z megafonów nawet w toalecie, kupowaniu i dostawaniu nietrafionych prezentów, siedzeniu godzinami z krewnymi, których co prawda lubię, ale nasze światopoglądy są tak różne, że nie mamy o czym rozmawiać, myciu szafek od środka i malowaniu trawy na biało. Nie licząc skromnej, postnej kolacji, jedynym elementem świątecznym jest u mnie Pasterka. W święta odpoczywam, a w tym roku będę też pisać doktorat. I dopiero teraz, gdy wyrzuciłam to całe komercyjno-familijne opakowanie i zostawiłam tylko nagie (nomen omen) sedno, święta nabrały sensu.

Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka, jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym.

1 komentarz:

  1. W ostatnie święta po raz pierwszy udało mi się wygrać z wlasnym nawykiem i nie ubrać choinki. W tym roku (2013) mam nadzieję nie zasiąść do kolacji wigilijnej. Oprócz wszelkich innych przyczyn, ostatnia wigilia była dla mnie przeżyciem traumatycznym - na stół podano karpia w całości. Patrzył na mnie smutnym okiem. Niestety, nie mogę tego znieść. I tu nie chodzi o jakieś wojowanie wegańskie - po prostu nie mogę.

    OdpowiedzUsuń