Znajomi klerycy zaprosili mnie na święcenia diakonatu. Wybrałam się więc dzisiaj — w uroczystość świętego męczennika biskupa Stanisława, patrona Polski — do Katedry Wawelskiej, kościoła biskupa krakowskiego.
Nie spodziewałam się, że przeżyję tę uroczystość z takim wzruszeniem; w święceniach i ślubach wieczystych uczestniczę regularnie, tyle że gdzie indziej. Tymczasem stałam w tłumie ludzi, nawet w dobrym miejscu — na stopniu i z bezpośrednim widokiem na konfesję świętego Stanisława; przyglądałam się srebrnej, bogato zdobionej trumnie, arrasom wawelskim, wielkim skrzydłom gotyckiego ołtarza wiszącym na filarach za konfesją, grobowcom królów polskich, barokowym epitafiom, filigranowym maswerkom w gotyckich oknach. Wcześniej zwiedzałam katedrę wielokrotnie, ale teraz, gdy po raz pierwszy byłam w niej na liturgii, wszystko to przemówiło do mnie z ogromną świeżością i siłą.
Jakie znaczenie mają te wszystkie trudności, jakie przeżywa teraz Kościół polski: laicyzacja, spadek liczby powołań, odejścia i skandale? Katedra biskupa krakowskiego stoi od tysiąca lat; w tym czasie odbyły się w niej niezliczone święcenia kapłańskie i biskupie, koronacje i pogrzeby królów polskich. Jej kosztowny wystrój jest świadectwem siły i trwałości zarówno Polski, jak i Kościoła krakowskiego. Były przecież czasy, gdy to święte miejsce deptały buty pruskich żołdaków, zrywających wota i rabujących insygnia królewskie. Ale to święte, symboliczne miejsce przetrwało wszystko. I przetrwa także dzisiejsze zawirowania i zagrożenia, które nam wydają się takie przytłaczające.
Myślałam o świętym Stanisławie, Wacławie i Wojciechu. Wszyscy odnieśli zwycięstwo po śmierci — trwające do dzisiaj. A ich krótkie życia były pasmem niepowodzeń. Jak ktoś niedawno trafnie powiedział o jednym z nich, można go nazwać patronem nieudaczników — za życia, po ludzku, nic mu się nie udało. Czy to przypadek, że patronami Polski i Krakowa są „nieudacznicy”? Czy może metafora?
Może się też zdarzyć, że pewnego dnia tego miejsca już nie będzie. Zginie zgromadzone w nim piękno, świadectwa wielkiej historii i kultury. Ale to też nie będzie koniec, bo silniejsza i bardziej prawdziwa rzeczywistość, której te wszystkie ręką uczynione rzeczy są tylko widzialnym symbolem, będzie trwała nadal.
Pod koniec mszy dostrzegłam siedzącego, przygarbionego kardynała z pochyloną głową i po raz pierwszy poczułam z nim związek: to mój biskup, mój ojciec (w pewnym sensie). Jest zapewne zmęczony i obciążony, i na mnie spoczywa odpowiedzialność za wspieranie go modlitwą...
Ceremonia była odprawiana bardzo starannie, godnie i pobożnie, a jednocześnie w ciepłej i rodzinnej atmosferze. Jest dobrze, gdy celebracja w katedrze biskupiej — matce wszystkich kościołów diecezji — jest na wysokim poziomie i może stanowić wzorzec dla innych kościołów.
Z liturgii święceń uderzyła mnie głęboka prawda słów wypowiadanych przy wręczaniu Ewangeliarza nowo wyświęconym diakonom: „Przyjmij Chrystusową Ewangelię, której głosicielem się stałeś; wierz w to, co będziesz czytać, nauczaj tego, w co uwierzysz, i pełnij to, czego będziesz nauczać”. Czyż to nie dotyczy oprócz kapłanów także każdego z nas?
Było Gaude Mater Polonia, którego melodia zawsze mnie wzrusza, chorał i tradycyjne pieśni wielkanocne, i jeszcze małe, przyjemne niespodzianki jak rodzynki w cieście:
* Celebracja przodem do konfesji — nie lubię, gdy kapłan odprawia mszę tyłem do Najświętszego Sakramentu, krucyfiksu czy wschodu symbolizującego przychodzącego Chrystusa, i jeszcze się na niego wypina przy pochylaniu się.
* Zgromadzony lud śpiewał wraz z chórem gregoriańskie ordinarium (Missa de angelis), a wiele osób pochyliło głowy na imię Jezus w „Chwała na wysokości”. W ogóle śpiew był mocny i powszechny; także pieśni i Te Deum.
* Ksiądz kardynał zaintonował Pater noster po łacinie.
* Piękna gra pana Zalewskiego, organisty wawelskiego.
Ps. Dzisiaj mija sześć miesięcy od założenia mojego bloga. W tym czasie odwiedziliście go 3540 razy. Dziękuję :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz