Jakież współczucie, zadziwienie, przestrach i niechęć muszą się rodzić w jego współczesnym i otwartym serduszku, gdy czyta o zwyczajach modlitewnych świętego Dominika Guzmana, patrona dnia dzisiejszego. Starożytne dziełko „Dziewięć sposobów modlitwy świętego Dominika” jest dostępne w Internecie i nowoczesny katolik, być może czciciel świętego Kaznodziei, przeczyta w nim z przerażeniem, że jego idol spędzał całe godziny na klęczkach, kłaniał się nisko za każdym razem, gdy przechodził koło ołtarza lub krucyfiksu, leżał krzyżem na ziemi, no i, o zgrozo, biczował się. Cóż za średniowiecze! Jeśli zaś stał na modlitwie, to wyprostowany jak strzała (jakie to musiało być niewygodne!) lub z rozkrzyżowanymi rękami. Na siedząco zaś, owszem, czytał Pismo Święte lub inną pobożną książkę w swojej celi lub gdzie indziej, poza godzinami nabożeństw liturgicznych. Uff, przynajmniej w tym punkcie jest nowoczesny, odetchnie nowoczesny katolik.
W „Dziewięciu sposobach” czytamy, że założyciel dominikanów uczynił z modlitwy na klęcząco „swoją szczególną sztukę i służbę”. A gdy to czynił, „wzrastała wtedy w świętym Ojcu Dominiku wielka ufność wobec miłosierdzia Bożego — co do siebie samego, wszystkich grzeszników, a także co do Bożej ochrony wobec najmłodszych braci”. I tego sposobu modlitwy uczył innych „bardziej przykładem swoich praktyk niż słowami”:
Stojąc przed ołtarzem, albo w kapitularzu, kierował swój wzrok na Krzyż, uważnie wpatrując się w Chrystusa ukrzyżowanego, raz po raz przyklękając, czasem i do stu razy. Zdarzało się, że trwał tak na modlitwie przez cały czas od komplety do północy, już to wstając, już to klękając, na wzór św. Jakuba Apostoła, albo na wzór trędowatego z Ewangelii, który padłszy na kolana wołał: Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić (Mt 8, 2). Czy wreszcie na wzór św. Szczepana modlącego się na kolanach wielkim głosem: Panie, nie poczytuj im tego grzechu. [...] Czasem zaś modlił się w duchu tak, że zupełnie nie było słychać jego głosu. Pozostawał w ciszy na kolanach, z umysłem pogrążonym w zachwycie, i trwało to nieraz długo. Czasem widać było z wyrazu twarzy, że duch jego przeniknął niebo, bo oto twarz rozjaśniała się radością i tryskały mu z oczu łzy. I widać było, że czegoś gorąco pożąda, tak jak człowiek spragniony wody, gdy się zbliża do źródła, lub jak podróżnik, gdy już jest blisko swej ojczyzny. Stawał się wtedy bardziej zdecydowany i nalegający, jego ruchy stawały się bardziej dynamiczne, gdy na przemian już to wstawał, już to znowu klękał. Zachowywał jednak przy tym wielką godność postawy. I tak już był przyzwyczajony do przyklękania, że w czasie podróży, po trudach dnia, w zajazdach, czy nawet podczas drogi, kiedy inni spali lub odpoczywali, powracał do swojego przyklękania, jak do szczególnej swojej sztuki i służby. Tego sposobu modlitwy uczył św. Dominik bardziej przykładem swoich praktyk niż słowami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz