„Ja się zastanawiam najbardziej, czy ksiądz chcący działać, również liturgicznie, jak należy, jest w tym bardzo samotny. Czy tak wielu tego nie robi, bo ich nie obchodzi, czy może próbowali i dostali po łapach. (Pytam akurat przy Księdza wpisie, ale interesuje mnie ogólnie).”
Ksiądz odpowiedział:
„1. Nie wiem jak gdzie indziej, ale u mnie w diecezji — jest samotny, bo nikt nie widzi żadnych problemów (Wyszyński nas uratował; źle jest na Zachodzie a nie u nas; liturgia jest dla ludzi a nie dla księdza — proszę nie przedłużać śpiewając prefację; po co te palce łączysz, dziwaczysz i tyle; stare ornaty — ładne, ale po co; nowe, ładne ornaty — mamy stare (z PRL-u) więc po co nowe, II ME zapluta, pierwsza sama się zamyka od nieużywania.”
W tej wypowiedzi uderzyło mnie poczucie osamotnienia i niezrozumienia przez współbraci w kapłaństwie, a także zapewne świeckich (ale od nich nie oczekujemy takiej świadomości i wiedzy liturgicznej jak od kapłanów). Ciekawe „użycie” znanej roli kard. Wyszyńskiego w uratowaniu polskiego Kościoła przed całkowitym zniszczeniem sakralności i chrześcijańskiej głębi liturgii przed destrukcją z rąk posoborowych barbarzyńców z celebretami (bo nie w sutannach przecież), jak na Zachodzie, nie w celu pielęgnowania liturgii, lecz jej niszczenia. Zdanie „liturgia jest dla ludzi, a nie dla księdza” zdradza całkowitą nieznajomość podstawowego celu liturgii oraz, szerzej, istnienia człowieka i Kościoła, jaką jest oddawanie chwały Bogu (i to mówił ksiądz, a nie świecki, autor cytuje zarzuty swoich współbraci w kapłaństwie!), a także ewangelizacyjnej roli liturgii (wystarczy wspomnieć choćby św. Antoniego Pustelnika). Pośpiech, brak nastawienia na modlitwę i kontemplację, bylejakość, tumiwisizm, jakie wychodzą w zarzucie o „marnowanie” czasu ludzi z powodu śpiewania prefacji i wyboru o kilka minut dłuższej modlitwy eucharystycznej (przypominają mi się te wszystkie piękne frazy obu świętych Teres o błogosławionym marnowaniu swego czasu i życia dla Boga, za co On odpłaci stokrotnie). Zarzut dotyczący łączenia palców, pokazujący całkowite zapomnienie wielowiekowych zasad postępowania w ciągu jednego krótkiego czterdziestolecia od reformy liturgicznej; barbarzyństwo kulturowe i duchowe, nie tylko liturgiczne — i jak można się dziwić, że posoborowa reforma liturgiczna kojarzy mi się (w aspekcie barbarzyństwa i wytworzenia pustyni kulturowej) z rewolucją radziecką i wprowadzaniem komunizmu w Polsce. Tam też najbardziej uderzano w symboliczne gesty, dobry smak, zasady wychowania, stare przekazy kulturowe, cześć dla wyższych wartości — jednym słowem, piękno, wysoką kulturę i cywilizację. Musztardówka, gazeta i własne tłuste paluchy zamiast kryształowych kieliszków, adamaszkowych obrusów i srebrnych sztućców — czy nie obserwujemy tego na co dzień na mszach w tysiącach polskich kościołów? Oczywiście to metafora. Plastikowe ornaty z materiału na zasłonki z brzydkimi wzorami, diesle nawet zamiast paschału, styropianowe dekoracje, walka z czymkolwiek przeznaczonym do kultu Bożego, co nie jest najtańsze i najbardziej przaśne („Łamie ubóstwo!!!”), podczas gdy na dobre samochody, luksusowe wyposażenie budynków do celów pozakultowych oraz obfite i wykwintne jedzenie nikomu (prawie) w Kościele pieniędzy nie żal... Jeden z fejsbukowiczów napisał, że na Śląsku, jeśli ocalały jakieś piękne stare szaty liturgiczne i przedmioty kultu, to tylko dzięki samozaparciu miejskich konserwatorów zabytków, bo proboszczowie z zapałem niszczyli wszystko. Pomyślmy, jaką mentalność i wiarę musieli mieć ci proboszczowie, żeby to robić. I zastanówmy się, kiedy zostali uformowani: po soborze czy raczej przed?
„2. Wielu nie dba jak powinni o liturgię bo jej nie rozumie, nie umie, nie uczy się, nie ma na to czasu, nie chce. Powodów jest milion. Przede wszystkim w seminarium mamy bardzo kiepskie wykłady z liturgiki, niestety...”
Tutaj autor zwraca uwagę na rzecz bardzo ważną. Nie można pozostawić punktu 1 bez komentarza z punktu 2 (to jest moim zdaniem podstawowy błąd ideowy inicjatyw w rodzaju Kronika Novus Ordo, mimo niewątpliwych zalet). „Barbarzyńcy” z celebretami czy bez są nieczuli na piękno, kontemplację i sacrum w liturgii, na jej głęboką istotę po prostu, bo tak zostali uformowani. Świeccy przez kapłanów, kapłani przez starszych kapłanów. Trzeba o nich myśleć z wielką miłością i współczuciem, płakać nad nimi jak św. Dominik i krzyczeć do Boga o ich nawrócenie. Nie mam wątpliwości, że cała reforma posoborowa (i wiele aktualnie prowadzonych „reform” w Kościele polskim czy na Zachodzie) wynika z całkowitego zeświecczenia duchowego ich protagonistów, czyli po prostu utraty żywej wiary. W efekcie, nawet jeśli zamiary mieli dobre, to skutki są równie błogosławione, jak gdyby za reformowanie Kościoła wzięli się Katarzyna Wiśniewska, Dominika Wielowieyska, Tomasz Lis i Magdalena Środa. Kościół jest przede wszystkim rzeczywistością nie ręką ludzką uczynioną, nawet jeśli jak wierzchołek góry lodowej z wierzchu widoczna jest tylko ludzka i społeczna instytucja. I jeśli do zmieniania Kościoła stosuje się wytyczne i metody rodem z teorii zarządzania organizacją, psychologii społecznej oraz marketingu i public relations, to skutkiem będzie zredukowanie go do jeszcze jednego NGO-su w rodzaju stowarzyszenia miłośników motocykli czy koła soroptymistek. W dużej mierze udało się to już hierarchii zrobić, zwłaszcza na Zachodzie, lecz także i w Polsce. Ale nie wolno się załamywać; jak mawia niezrównany ojciec Marek Pieńkowski, „nigdy nie można tracić nadziei, że Duch Święty jednak działa w Kościele”. Nie z takich terminów przy Bożych auxiliach Kościół już zdołał się podnieść.
„3. Wielu nie widzi sensu studiować głębiej liturgii, na zasadzie mam odprawić to odprawię, potem mam ważniejsze rzeczy do roboty (ksiądz ma być duszpasterzem młodzieży i katechetą, a nie liturgiem).”
Ta uwaga dotyczy rzeczy zupełnie fundamentalnej, która moim zdaniem stoi u źródeł kryzysu katolicyzmu w Polsce. Sprowadzenie roli Kościoła do duszpasterstwa młodzieży. Po pierwsze, sakrament bierzmowania staje się sakramentem ostatniego namaszczenia eklezjalnego. Po drugie, duszpasterstwo bez podstaw liturgicznych i ascetycznych staje się kościelnym domem kultury i świetlicą środowiskową. Kościół polski zużywa olbrzymią część swoich zasobów ludzkich i materialnych na duszpasterstwo młodzieży, ale długofalowe efekty są zupełnie mizerne. Żywa wiara dorosłych utrzymuje się tylko w ruchach oddolnie animowanych przez świeckich, którzy za to dostają często od hierarchii po tylnej części ciała, gdyż są z góry podejrzani ideologicznie i niemile widziani: neokatechumenat, tradsi, odnowa (ta ostatnia może najmniej, pewnie ze względu na skrajny emocjonalizm oraz zamiłowanie do gitar i sacro polo). A także w Rodzinie Radia Maryja (znienawidzonej i pogardzanej przez dużą część kleru i aktywnych katolików świeckich), parafialnych różach różańcowych, trzecich zakonach — czyli tych wszystkich przejawach tradycyjnej katolickiej pobożności, których mimo wieloletnich wysiłków postępowców nie udało się w Polsce całkowicie wyeliminować.
Nie ma wątpliwości, że w swej strategii długoterminowej Kościół polski nie zauważył upadku komunizmu. Za komuny duszpasterstwa były koniecznością, bo niemożliwe były jakiekolwiek działania zewnętrzne; natomiast od ponad dwudziestu lat są hamulcem blokującym ewangelizację szerokich mas zdechrystianizowanego społeczeństwa oraz formację dorosłych.
„4. Zbyt małe zrozumienie ewangelizacyjnej roli liturgii — gitarka, uśmiech, żarciki, chwytliwe tekściki, bajerowanie dziewczątek wystarczy.”
Kolejny poważny problem. Z wyjątkiem środowisk tradycjonalistycznych duszpasterstwo młodzieży to niemal wyłącznie duszpasterstwo młodzieży żeńskiej. W kontekście zlikwidowania wszelkich zewnętrznych barier oddzielających księdza od świeckich (sutanna, liczne zakazy kulturowe, czego nie wolno robić, obowiązujący sposób odnoszenia się do kapłana z szacunkiem, dystansem i jak do osoby starszej, niezależnie od jego wieku, itp.) duszpasterstwa są przez cały czas mniej lub bardziej podszyte zinternalizowaną seksualnością i stanowią towarzystwa adoracji młodego bolca (mniej lub bardziej chętnie przyjmującego te hołdy) przez tłum głodnych idola fanek. Naoglądałam się tego dość, wszędzie. Sprawę pogarsza kryzys ojcostwa i powszechne rozwody; do duszpasterstw trafiają setki dziewcząt zaburzonych, pozbawionych ojca, które w zastępstwie chcą się „powiesić” na księdzu, a wkrótce zaczynają na nim sprawdzać siłę rodzącej się kobiecości; jednocześnie po soborze przyjęto, niezgodnie z całą wielowiekową tradycją Kościoła, że do pracy z dziewczątkami należy posyłać jak najmłodszych księży. Znam dziesiątki kapłanów prowadzących duszpasterstwa, a tych, którzy potrafili zupełnie wyeliminować kontekst męsko-damski ze swoich relacji z „laseczkami”, nie wystarczyłoby na palce jednej ręki. Nawet jeśli umieją jakoś nie okazać tego samym zainteresowanym (w co wątpię, bo natura jest naturą, nawet u księdza), to wysłuchuję potem rozmarzonych zwierzeń ojców duszpasterzy w rodzaju: „Nawet nie wiesz, jakie piękne są teraz dziewczyny! Można odlecieć z zakonu, czy w habicie, czy bez!” I to nie od popaprańców wyświęconych przez pomyłkę, tylko od skądinąd dojrzałych, pracujących nad swoją świętością i gorliwie modlących się kapłanów. Okazja po prostu czyni złodzieja; a ciągłe przebywanie samotnego mężczyzny w zamkniętym gronie kilkunastu czy kilkudziesięciu dziewcząt w kryzysie rozwojowym, często niezaspokojonych emocjonalnie i z toksycznych rodzin, bez osób z zewnątrz, bez barier chroniących kapłaństwo przed nadmierną poufałością oraz bez kontekstu liturgicznego i ascetycznego musi poważnie go obciążać i wystawiać na pokusy. Oczywiście wytrwanie w takich pokusach w czystości będzie największą zasługą w niebie. Ale ilu nie wytrwa i popadnie w ciągłe grzechy seksualne choćby w myśli i wyobraźni, nawet jeśli nie „odleci” z zakonu czy kapłaństwa ani nie zrobi dziecka? I jakie są owoce takiej pracy duszpasterskiej? Takie, jakie widać. Panienki w końcu znajdują własnego chłopa, z salki kościelnej znikają, a wiary dzieciom nie przekazują, bo im jej nie przekazano.
„5. Brak poczucia, że do ołtarza idę pod Golgotę — kiedyś pewien ksiądz na rekolekcjach wiedząc, że nie znoszę oklasków na liturgii, specjalnie na dziękczynienie kazał dzieciom klaskać i kątem oka patrzył jak zaciskam pięści (byłem jedyną osobą w kościele, która nie wstała i nie klaskała, a potem musiałem odpowiadać na pytania dzieci i młodzieży dlaczego).”
Sprawę oklasków można pominąć, bo jest to tylko jeszcze jeden przejaw porewolucyjnego schamienia, o którym pisałam wyżej. Interesująca jest uwaga o Golgocie; tutaj można szukać wskazówki, gdzie kapłani — odmieńcy, tacy jak autor tej wypowiedzi, mogą szukać ratunku. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo; jeśli wybrało się Chrystusa, na pewno spotka się z prześladowaniami, jak i sam Chrystus się spotkał. I niczym nowym nie jest, że te wilki drapieżne są w samym Kościele, że z gorliwych kapłanów szydzą ich współbracia w kapłaństwie i przyjaciele — takie jest też stare doświadczenie Psalmisty i Sługi Jahwe. Synu, jeśli chcesz służyć Panu, przygotuj swoją duszę na doświadczenie. Niech ich pociechą będzie fakt, że skoro nie odbiorą swej nagrody w tym życiu, a odwrotnie, spotykają ich drwiny i niezrozumienie, to znajdą ją stokrotną w niebie, a Chrystus wraz ze swoją Matką nagrodzą ich za wytrwałe męstwo i dopełnianie własnych udręk dla dobra Kościoła. I polecam tym kapłanom wpatrywanie się w postaci świętej Teresy z Avili i Jana od Krzyża. Znajdą w tych pismach świętych, tak znienawidzonych i prześladowanych za próbę powrotu do obserwancji zakonnych przez własnych współbraci i współsiostry, wielką pociechę dla siebie.
„6. Najnowsze tłumaczenie: FRANCISZEK TEGO NIE LUBI, NIE CHCE, NIE ROBI, NIE POTRZEBUJE, INACZEJ UCZY... szkoda, że Benedykta XVI tak nie zauważali i nie słuchali...”
Fakt. Tu ciekawe jest to, że od kilkudziesięciu lat papież pełni w Kościele katolickim rolę idola i celebryty, którego się naśladuje zewnętrznie (zwłaszcza gdy to wygodne), zamiast realizować wydawane przez niego dokumenty i rzeczywiście na co dzień traktować jako przełożonego. Recepcja papieża, przynajmniej w Polsce od czasów Jana Pawła II, zeszła na poziom „Super Expressu” (kremówki, pióropusze, białe motocykle) i na tym poziomie się zatrzymuje — już na szczeblu biskupów. Rzeczywiście, w ostatnich latach Kościół katolicki ociera się o kult jednostki (do pop-wojtylianizmu doszedł pop-franciszkizm; tylko Benedykt był znienawidzony, bo jego osoba nie dawała się sprowadzić do poziomu niedzielnego dodatku do tabloidu, więc pozostawiał swego słuchacza bez żadnego sedatywu, w nieznośnej pustce stawianych wymagań i wzywania do nawrócenia); jego krytycy, czy to prawosławni i protestanccy, czy to ateistyczni, mają sporo racji, stawiając ten zarzut. Trzeba przemyśleć na nowo rolę papieża, jak i rolę kolegialności w Kościele. Słusznie powiedział mi ostatnio znajomy teolog, jeden z najwybitniejszych polskich tomistów, że na swoim roku szabatowym zamierza zająć się eklezjologią, bo jest ona obecnie w głębokim kryzysie.
„7. Nieśmiertelne stwierdzenia: jest dobrze, po co kombinować/zmieniać; daj se spokój; szkoda czasu, ludzie i tak nic z tego nie rozumieją; są ważniejsze sprawy/problemy/kwestie; lefebrysta; przechodzisz już do Bractwa?”
Dwie uwagi, bo reszta oczywista. Pierwsza: „ludzie” (czyli „względy duszpasterskie”) są najczęstszym wykrętem, stosowanym przez wypalonych i rozleniwiałych kapłanów jako wymówka, by nie dążyć wzwyż, nie patrzeć dalej, nie starać się bardziej. Druga: zarzut o lefebryzm. Od prawie roku, odkąd moje starania o mszę w rycie dominikańskim zrobiły się głośne, padam ze strony części środowiska dominikańskiego (z braćmi na czele) ofiarą burzy ataków, podejrzeń, zniesławień, z naczelnym zarzutem o lefebryzm. Jak to się dzieje, że większość duchowieństwa oraz tzw. otwarci katolicy spolegliwie odnoszą się do wszelkich rzeczywistych heretyków i schizmatyków (bracia protestanci, prawosławni itd.), a także innowierców i ateistów, i chcą z nimi gorliwie dialogować itd., a wobec lefebrystów, którzy uznają papieża i katolickie wyznanie wiary, a z nauczania ostatniego soboru odrzucają nie większy procent niż przeważająca część katolików (choć ma się rozumieć, z innego dokumentu — niektóre zapisy Dignitatis humanae, a nie Sacrosanctum concilium), zieją integralną nienawiścią i pogardą, której jako żywo z Ewangelią w żaden sposób nie da się pogodzić? Nie da i już? Natomiast w atakach na mnie zadziwia mnie to, że nikt z atakujących nawet mnie nie zapytał, jakie są moje PRAWDZIWE intencje i zamiary. ONI wiedzą. I z krzykiem potępiają, jak zwieziona z zakładów pracy tłuszcza w marcu ’68. A spotykam tych ludzi na co dzień i mają mojego maila.
Taka karma. Obserwanci i reformatorzy (jeśli przez reformę rozumieć równanie w górę, a nie w dół) nigdy nie mają łatwo. Jak powiedział wczoraj na kazaniu Andrzej Morka, owce mają być owcami i iść na prześladowania między wilki, bo taka jest ich rola, a wilki mają prawo być wilkami, bo to jest ich rola.
Pod omawianą wypowiedzią młodego kapłana pojawił się komentarz innego, z innej diecezji:
„Dobrze wytłumaczone — niestety... A jeśli mogę się dołączyć, to »po łapach« również się dostaje... Największy absurd — obrywa ci się za to, że starasz się dbać o »szczyt i żródło«... :(”
„Źródło i szczyt” to oczywiście aluzja do najbardziej (choć milcząco) kontestowanego dokumentu Soboru Watykańskiego II, Konstytucji o liturgii świętej Sacrosanctum concilium („Liturgia jest szczytem, do którego zmierza działalność Kościoła, i zarazem jest źródłem, z którego wypływa cała jego moc”). Wiem także od innych gorliwych kapłanów, którym na sercu leży pobożne i pełne czci sprawowanie liturgii, że odczuwają podobne osamotnienie i potępienie ze strony wiernych, a najbardziej innych kapłanów. Pomyślałam, że my, świeccy katolicy, powinniśmy ich wesprzeć jak Mojżesza, aby nie osłabły im ręce. Dołączmy ich do naszych modlitw, pamiętajmy o nich. Każdy z czytelników tego bloga z pewnością zna osobiście takich kapłanów. Niech żaden z nich nie zostanie bez naszego wsparcia modlitewnego i dobrego słowa. Okażmy im, że ich praca jest potrzebna i że świadomi wierni świeccy na takich właśnie kapłanów czekają. Człowiek ma tendencję skupiać się na złu. Mówmy o dobru. Potrzebne jest „Breviarium” a rebours.
Jako świecki użytkownik, pozwolę sobie na parę komentarzy.
OdpowiedzUsuń...posoborowa reforma liturgiczna kojarzy mi się (w aspekcie barbarzyństwa i wytworzenia pustyni kulturowej) z rewolucją radziecką i wprowadzaniem komunizmu w Polsce. Tam też najbardziej uderzano w symboliczne gesty, dobry smak, zasady wychowania, stare przekazy kulturowe, cześć dla wyższych wartości — jednym słowem, piękno, wysoką kulturę i cywilizację.
Znamiona rewolucji są. Czemu więc bronić się przed szukaniem *mechanizmu* rewolucji w tym, co dziś mamy?
Jeden z fejsbukowiczów napisał, że na Śląsku, jeśli ocalały jakieś piękne stare szaty liturgiczne i przedmioty kultu, to tylko dzięki samozaparciu miejskich konserwatorów zabytków, bo proboszczowie z zapałem niszczyli wszystko. Pomyślmy, jaką mentalność i wiarę musieli mieć ci proboszczowie, żeby to robić. I zastanówmy się, kiedy zostali uformowani: po soborze czy raczej przed?
Soborocentryzm pomyłką jest. Walka zaczęła się dużo wcześniej, a Wydarzenie Soboru jest tylko częścią większej całości. "Pascendi" czytać!
są z góry podejrzani ideologicznie i niemile widziani: neokatechumenat, tradsi, odnowa (ta ostatnia może najmniej, pewnie ze względu na skrajny emocjonalizm oraz zamiłowanie do gitar i sacro polo)
Jak bez spisku wytłumaczyć ten czynnik łagodzący?
Za komuny duszpasterstwa były koniecznością, bo niemożliwe były jakiekolwiek działania zewnętrzne; natomiast od ponad dwudziestu lat są hamulcem blokującym ewangelizację szerokich mas zdechrystianizowanego społeczeństwa oraz formację dorosłych.
http://rebelya.pl/forum/watek/36392/ - tu o tym pisze abp Wielgus, a my analizujemy.
Sprawę oklasków można pominąć, bo jest to tylko jeszcze jeden przejaw porewolucyjnego schamienia, o którym pisałam wyżej
Oto pytanie: czy schamienie jest po-rewolucyjne, czy rewolucyjne. Moim zdaniem rewolucja trwa.
Zresztą, tu się nawet może okazać, że znajdziemy jakoś zgodę - bo zwycięska bitwa rewolucji kończy się jej uwewnętrznieniem w ludzkich umysłach - a czymże jest to schamienie?
A szukając kuracji, nawet przy rozbieżnych diagnozach, chętnie przyznam, że jedną z ważnych bitew z rewolucją odbyć musi czowiek w sobie samym.
Różnica będzie taka, że teoria niespiskowa zaprzeczy istnienia poziomów dowodzenia rewolucją innych niż sam dół, a ja będę się ich doszukiwał, jeśli spójność działań na nie wskazuje.
papież pełni w Kościele katolickim rolę idola i celebryty, którego się naśladuje zewnętrznie (zwłaszcza gdy to wygodne)
Selektywnie. Przestawić świece na boki ołtarza - nic nie kosztuje. A nigdzie się nie dzieje. Przypadek?
Natomiast w atakach na mnie zadziwia mnie to, że nikt z atakujących nawet mnie nie zapytał, jakie są moje PRAWDZIWE intencje i zamiary. ONI wiedzą. I z krzykiem potępiają, jak zwieziona z zakładów pracy tłuszcza w marcu ’68.
Przesłanki do diagnozy są. Ba, schemat gotowy jest. A diagnoza jaka?
Taka karma.
Każdy z czytelników tego bloga z pewnością zna osobiście takich kapłanów. Niech żaden z nich nie zostanie bez naszego wsparcia modlitewnego i dobrego słowa. Okażmy im, że ich praca jest potrzebna i że świadomi wierni świeccy na takich właśnie kapłanów czekają.
Zgoda. A jeszcze i kapłani dobrzy niech się razem trzymają. Ilu ich tam jest. Księża Zuhlsdorf i Finnigan wzorem.
Jeżeli wyśledziłem odpowiedniego ww. Zuhlsdorfa, to na jednym z odnalezionych zdjęć to dla mnie jako księdza jest przykładem jak dobrze zjeść i wypić i to w posoborowym garniaku :)
OdpowiedzUsuńna dwoóð
http://3.bp.blogspot.com/_-TWUNgIWR-w/S9YmGS2Z2rI/AAAAAAAABqk/WSKQQPqfCgo/s1600/29243_421712171006_734936006_5683171_886876_n.jpg
Bez patrzenia powiem, że to ten. Niemniej, dobrą robotę robi i w temacie Wiary, i liturgii, i kontaktów międzyksiężowskich. http://wdtprs.com
OdpowiedzUsuńCo ciekawe: ksiądz diecezji rzymskiej mieszkający w Stanach. Może w takich okolicznościach mniej się dostaje po łapach?...
Drugi natomiast, ks. Tim Finnigan, jego kolega z W. Brytanii. Proboszcz parafii w Blackfen. http://the-hermeneutic-of-continuity.blogspot.com/