„Szczerość i śmiałość w mówieniu prawdy tak dzisiaj u nas jest rzadka. [...] Otwartość w mowie już teraz nie jest w użyciu. Sami nawet kaznodzieje tak układają kazania swoje, aby snadź kogo nie obrazili; zapewne dobrą mają w tym intencję i rzecz sama może być dobra, ale i to prawda, że po takim kazaniu mało kto się poprawia! Bo czemuż to nie widać grzeszników gromadami wskutek usłyszanego kazania jawnie grzechy swoje porzucających? Wasza miłość [chodzi tu o o. Garcię de Toledo, spowiednika świętej) wie, co myślę? — Że to dlatego, iż ci, którzy im przepowiadają Słowo Boże, są nadto roztropni. Nie pochłania w nich tej roztropności ludzkiej, jak pochłaniał w Apostołach, wielki ogień miłości Bożej i dlatego ten płomień mało ich grzeje; nie mówię, by miłość Boża miała być w nich tak wielka, jak była w Apostołach, ale chciałabym, by była większa, niż ją widzę. — Czy mam powiedzieć, co słowu ich dawało taką skuteczność? To, że już mieli w obrzydzeniu to życie i mało się troszczyli o sławę świata, że gdy chodziło o wyznanie prawdy i obronę jej dla chwały Bożej, zarówno im było wszystko stracić czy wszystko zyskać. — Kto bowiem naprawdę wszystek poświęcił siebie Bogu, ten z równą gorliwością znosi czy jedno, czy drugie”.Myślę, że jest to bardzo dobry komentarz do dzisiejszej fejsbukowej wymiany zdań na temat prozaicznych, doczesnych przyczyn niejakiej „spolegliwości” Episkopatu Polski wobec władzy, dobrze zauważalnej w ciągu ostatnich 20 lat (do chwili wybuchu gwałtownego antyklerykalizmu w warstwach rządzących i mediach z tzw. salonu kilkanaście miesięcy temu), w której pewien dyskutant napisał, co następuje:
„Konieczność utrzymywania "dobrych stosunków" między "państwem a kościołem", które jest zresztą pozostałością komuny i tamtejszej polityki hierarchów, sprawia, że w imię tych dobrych stosunków o wielu sprawach nie mówi się wprost. Owszem. Są listy biskupów o tym i o tamtym, ale zarazem ci sami biskupi, którzy krytykują aborcję jako największe zło udzielają Komunii Świętej tym, którzy takie prawo stanowią. Przykłady można by mnożyć”.Owa przypadłość nadmiernej roztropności nie dotyka zresztą dzisiaj tylko hierarchów, lecz schodzi w dół, przez księży, zakonników itd. aż po ostatniego z wiernych świeckich. W Polsce, Europie i na całym świecie. Nie przez przypadek papież Franciszek cieszy się taką popularnością wśród świeckich (podczas gdy duchowieństwu nierzadko jest nie w smak, jak trafnie zauważył jego współbrat zakonny, ojciec Józef Augustyn) także z tego powodu, że wali prosto z mostu, piętnuje grzechy (dzisiaj na przykład plotkarstwo), krytykuje odchodzenie od radykalizmu Ewangelii i zakopywanie się w wygodnym fotelu i ciepłych papuciach.
Dzisiaj w bazylice Świętej Trójcy w Krakowie wyświęciliśmy (tzn. zrobił to bp Ryś, ale my mu pomagaliśmy) dziesięciu dominikanów. W tej i dla nich, i dla nas pełnej radości i szczęścia chwili życzę im, by nie byli niemymi, bezzębnymi psami, lecz odważyli się oszaleć dla Boga jak król Dawid i święty Paweł, i mówili prawdę w oczy i prosto z mostu — „byśmy nie stali się chrześcijanami dobrych manier i złych nawyków”, dopowiada papież Franciszek.
Zdjęcie pożyczone z serwisu Polskiej Prowincji Dominikanów (dominikanie.pl)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz