niedziela, 12 maja 2013

Teraz my weźmy się do pracy

Jestem przekonana, że pani Maria Okońska była święta i znajduje się już w niebie. Jej pierwszy mały cud polega na tym, że mogłam być na jej pogrzebie. Nie pojechałabym specjalnie — nie mam na to pieniędzy ani czasu. Tymczasem jej pogrzeb wypadł właśnie wtedy, gdy akurat byłam w Warszawie na delegacji, choć ostatnio zdarza się to bardzo rzadko.

Msza pogrzebowa była celebrowana w mojej ulubionej od dzieciństwa katedrze św. Jana Chrzciciela. Były setki ludzi, trzech biskupów i 60 kapłanów, ale na mnie największe wrażenie zrobił poczet sztandarowy Rajdu Katyńskiego — dobrze zbudowani panowie w średnim wieku (zapewne nieźle sytuowani, bo wiadomo, kogo stać na harleya) w strojach motocyklowych z mnóstwem patriotycznych naszywek. Spotkałam ich wcześniej dwukrotnie, w tym przed kościołem dominikanów w Czortkowie, jest to niezwykła inicjatywa, którą warto bliżej poznać. Jeden z panów trzymał także patenę podczas rozdawania komunii i był to chyba najdziwniejszy ministrant, jakiego widziałam w życiu. W pierwszej chwili wzięłam go za ochroniarza lub gromowca :)

En passant, o ile oficjalne przemówienia na pogrzebach ważnych osób i w innych tp. okolicznościach są z reguły drętwe, sztampowe, pełne klisz językowych i myślowych (i zawsze za długie), o tyle mówcy duchowni nie są jeszcze tacy źli. Naprawdę okropni są świeccy. Gdy przemawiają na uroczystościach kościelnych, a nie daj Boże w imieniu jakiejś instytucji, próbują być bardziej duchowi od duchownych i bardziej dostojni od dostojników kościelnych. Są wyjątkowo podniośli, świadomi wyjątkowego momentu i miary naszych czasów. Efekt jest traumatyczny. Zawsze w takich chwili staję się jeszcze gorętszym zwolennikiem Kościoła hierarchicznego i jeszcze bardziej zaciekłym przeciwnikiem posoborowej promocji świeckich ;)

Po mszy pojechaliśmy na cmentarz bródnowski. Kwatera członkiń Instytutu znajduje się w jego najstarszej części, w pobliżu drewnianego kościółka św. Wincentego. Drzewa i krzewy stały pachnące po świeżym deszczu w kwiatach i młodych liściach. To był bardzo przyjemny pogrzeb. Wyglądał raczej na nabożeństwo majowe. Zaczęło się od „Zwycięzca śmierci”, łącznie ze zwrotkami „Ustąpcie od nas, smutki i trosk fale, gdy Pan Zbawiciel tryumfuje w chwale” oraz „Cieszy swych uczniów, którzy wierni byli”, a potem Litania loretańska, „Chwalcie, łąki umajone”, „Z dawna Polski Tyś Królową” i tak dalej. Śpiewała (po wiele zwrotek) większość uczestników — zupełnie inaczej, niż się dzieje normalnie.

Z chwilą śmierci pani Okońskiej, której nie znałam osobiście, ale która była dla mnie łącznikiem z wielce czczonym przeze mnie kardynałem Wyszyńskim, a także wraz ze śmiercią Cezarego Chlebowskiego, który zmarł w tym samym tygodniu, wymarło już całe pokolenie, które mnie ukształtowało — moją religijność, światopogląd, stosunek do Polski i historii. Odkryłam jednak, że po raz pierwszy nie czuję osamotnienia i osierocenia, jak zawsze wcześniej w takich chwilach. Po tamtej stronie jest już tak dużo ludzi, którzy byli dla mnie ważni, drodzy i bliscy, że niezauważalnie zmieniła mi się perspektywa. Teraz już czekam, kiedy dołączę do nich tam, a nie tylko patrzę, kto jeszcze jest ze mną tutaj.

Ale jednocześnie śmierć tych wielkich ludzi nakłada na nas obowiązek przejęcia ich zadań. Jak napisała autorka jednego z komentarzy na profilu Instytutu Prymasa Wyszyńskiego na Facebooku, pani Elżbieta: „A więc wypełniajmy śluby a nie je zrywajmy. Nie przyzwalajmy nie zamykajmy oczu nie mówmy to nas nie obchodzi. Ona nie była obojętna. Teraz my weźmy się do pracy”. Nasz krakowski dominikanin Maciek Okoński, duszpasterz Beczki, który przemawiał na pogrzebie w imieniu rodziny, powiedział, że w ostatnich latach Ciocia Marysia mówiła już tylko o rzeczach ważnych: o tym, że mamy być święci i zostać zbawieni. (To samo napisała w książkowej dedykacji dla mnie, którą Maciek zdążył mi załatwić przed jej śmiercią, zamieściłam ją we wpisie „Kobieta niezwykła”). Opowiedział też drobną, ale znaczącą historię z jej życia. Była kiedyś na plaży i spotkała tam mężczyznę. Wyglądał, jakby czegoś potrzebował, więc podeszła i zapytała go. Odpowiedział: Potrzebuję człowieka. Zapytała, zdziwiona: Tutaj, w katolickiej Polsce, nie ma pan żadnego człowieka? Wtedy mężczyzna odpowiedział: Potrzebuję człowieka, który będzie w pełni mi oddany. Zrozumiała, że to był Jezus Chrystus.

Teraz my musimy być tymi ludźmi: Maciek, ja, pani Elżbieta i inni. Musimy być ludźmi dla ludzi wokół nas, musimy nieść im Chrystusa. Kardynał Wyszyński i pani Okońska gorąco pragnęli, by Polska została wierna Bogu; wierna Jezusowi Chrystusowi i Maryi. Poświęcili temu całe życie. Teraz to zadanie — zobowiązanie — przeszło na nas.

Jeszcze ostatnia refleksja: w najgorszych czasach prześladowań komunistycznych Prymas Tysiąclecia powtarzał, że zwycięstwo, gdy przyjdzie, przyjdzie przez Maryję. Na pogrzebie pani Okońskiej zobaczyłam Kościół liczny, wierny, żywy, modlący się, śpiewający, pobożny, aktywny. Kościół polski i maryjny, chciałoby się powiedzieć: „taki jak kiedyś”. Nie mam wątpliwości, że obecny upadek wiary w narodzie, odejście od Boga, niemal zupełna i zapewne nie do odwrócenia ateizacja młodego pokolenia są skutkiem tego, co zwolennicy tradycyjnej liturgii nazywają „posoborowiem”, a co z opóźnieniem dotarło także do Polski — za przyzwoleniem hierarchii. Zwalczanie kultu maryjnego i tradycyjnej pobożności było i jest jedną z głównych trosk modernizujących „ideologów soboru” i tzw. inteligencji katolickiej. I udało im się — wyśmiewaną „mariodulię”, zacofaną ludową pobożność i mocną pozycję kapłana jako ojca i przywódcy świeckich po soborze wyeliminowano na Zachodzie doszczętnie. Wraz z nimi niepostrzeżenie odeszła wiara w Boga... U nas proces ten powstrzymywali kardynał Wyszyński i Jan Paweł II. Niestety od czasu, kiedy ich zabrakło, szybko się „unowocześniamy” także w sferze religijnej. I nie są za to odpowiedzialni politycy, Unia, hipermarkety, feministki czy geje. Oni nie mogliby nic, gdyby Kościół nie rozmontowywał się sam.

To na nas spoczywa zadanie, aby odwrócić ten proces. Jestem pewna, że może się to stać tylko w jeden sposób — przez powrót do nauczania i wizji Kościoła kardynała Wyszyńskiego, których kustoszką była pani Okońska i jej Instytut. O Wyszyńskim niemal się nie mówi, jest niewygodny; Kościół w Polsce poszedł dokładnie w przeciwną stronę, niż on chciał (warto przypomnieć, że nie tylko ciągle mówił o Maryi, lecz także był zwolennikiem silnego jednoosobowego przywództwa w Kościele, a nawet uważał, że dobrze się stało, iż komuniści zabrali Kościołowi majątki, bo oddzielały go od ludzi i odciągały od duszpasterstwa!). A jednak zwycięstwo, gdy przyjdzie, przyjdzie przez Maryję. Wróćmy do Maryi, do silnej, ojcowskiej i przywódczej roli księdza, do tradycyjnej ludowej pobożności.

Na szczęście wszystkie te rysy — łącznie z naciskiem na zmniejszanie statusu materialnego instytucjonalnego Kościoła — odnajduję w nowym papieżu Franciszku.


Więcej o tym, kim była pani Maria Okońska, można przeczytać tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz