sobota, 27 lipca 2013

Róbmy swoje

„Patrzmy własnych naszych wad i ułomności, a nie troszczmy się o cudze. Dusze zbyt rozważne mają to do siebie, że byle co u innych je razi, a przecież nieraz właśnie od tych, z których się gorszymy, moglibyśmy się wiele nauczyć w rzeczach istotnie ważnych. Może w zewnętrznym ułożeniu i sposobie zachowania się z ludźmi mamy niejaką wyższość nad nimi, to rzecz mniejszej wagi, choć dobra sama w sobie. Ale nie upoważnia nas to jeszcze do żądania, by wszyscy tą samą co my drogą chodzili, ani tym bardziej do nauczania ich życia duchowego, kiedy może sami jeszcze nie wiemy, co to jest życie duchowe. Gorące pragnienia uświęcenia dusz są darem łaski Bożej, ale nieuważnie idąc za nimi, łatwo możemy w wielu rzeczach zbłądzić. Lepiej nam więc, siostry, trzymać się tego, co nam zaleca nasza Reguła, byśmy starały się zawsze żyć »w milczeniu i nadziei«. O duszach bliźnich będzie pamiętał Pan i my o nich nieustannie pamiętajmy w modlitwie, a tym sposobem przyniesiemy im pożytek, za łaską Pana, który niech będzie błogosławiony na wieki”.
Św. Teresa z Avili, Twierdza wewnętrzna III 2,13
Skupianie się na cudzych wadach i grzechach oraz nadmierną skłonność do napominania bliźnich Teresa uważa za jedną z głównych przypadłości ludzi, którzy znaleźli się w „trzecim mieszkaniu”, czyli regularnie pracują nad rozwijaniem życia duchowego i cnót. Napomnienia mające na celu unikanie tej wady regularnie powtarzają się w jej dziełach. Oczywiście, postawa ta jest niebezpiecznie bliska faryzeuszowi wywyższającemu się nad celnika. Rozbija ona jedność Kościoła i zamienia życie wspólnoty w piekło. Jako lekarstwo Teresa proponuje pokorę i zajęcie się wyłącznie poprawianiem siebie samego.
Jest prawdą, że Kościół łaciński boleśnie zeświecczał i potrzebuje głębokiej odnowy, rozumianej jako powrót do życia autentycznie chrześcijańskiego, normowanego zasadami postępowania wypróbowanymi przez wieki. To, co się w nim dzieje od kilkudziesięciu lat, naprawdę łudząco przypomina XVI-wieczną reformację protestancką. Tak jak wtedy, pierwsi na manowce podążają kapłani i zakonnicy, ciągnąc za sobą wiernych świeckich. Nie jest to nic nowego, takie epoki upadku występują w historii Kościoła endemicznie. I tak daleko nam do tego, co działo się choćby w wieku dziesiątym. Prawdziwa reforma jest konieczna i być może w planach Bożych jest, aby tym razem „wymusili” ją świeccy. Ale jest tylko jeden skuteczny i Boży sposób reformowania — taki, jaki podjęła Teresa, Ignacy czy, trzysta lat przed nimi, Dominik. Nie pouczać innych, nie szemrać, nie narzekać, tylko działać samemu, zaczynając od tego, co jest możliwe. Od małego dobra. Zmieniać siebie, zadawać sobie umartwienia i wyrzeczenia w intencji nawrócenia innych, ciężko pracować, godzinami modlić się. Świadczyć przykładem, a nie słowami. Verba volant, exempla trahunt.
Codziennie przekonuję się, że skuteczna jest tylko metoda osobistego wyrzeczenia, milczącego przykładu i wytężonej modlitwy, bo krytykowanie i napominanie po prostu nie działa, a jednocześnie, jak strasznie trudno jest faktycznie przejść od słów do czynów. O wiele łatwiej jest powiedzieć parę słów na temat czynów i namawiać innych do nawrócenia i gorliwości, niż wymagać od siebie samego i samemu walczyć z własną słabością, ociężałością i grzechem.

1 komentarz:

  1. Pani Dominiko, a jaką lekturę dot. historii reformacji Pani poleca? Może Reformy chrześcijaństwa w XVI i XVII w. Jeana Delumeau?

    OdpowiedzUsuń